Lekcja tygodnia: trzymanie kasy w banku nie jest bezpieczne, zwłaszcza w chwiejnej jak domek z kart strefie euro, gdzie każdy dba tylko o swoje interesy, jej niekompetentni politycy kłamią, a za wszystkim i tak stoi ruska mafia.
Moją misją w ZFP jest wypracowanie jasnych i uczciwych reguł dla wszystkich firm z sektora pożyczek pozabankowych. Moją pasją są inwestycje na rynkach kapitałowych i o tym piszę w Bankier.pl
Cypryjskie zamieszanie zdemaskowało prawdziwy obraz Unii Europejskiej. Nie jest to tak jednolity i solidarny klub państw, jak wmawiali nam politycy. Niemcy są niechętni bailoutowi, bo patrzą na problem przez pryzmat jesiennych wyborów do Bundestagu. Eurobankruci z PIIGS, gdyby to od nich zależało, bez wahania przegłosowaliby zastrzyk dla Cypru z niemieckiej kasy, byleby tylko uspokoić nastroje u siebie. Stojący z boku Brytyjczycy samolotem wysyłają własnym obywatelom na wyspie milion euro w gotówce i przebierają nogami, żeby tylko ewakuować stamtąd 1,3 mld swoich funtów. Każdy dba o własne interesy, a „solidarna” Unia jest podzielona bardziej niż grecko-turecki Cypr.
Sam Cypr coraz wyraźniej jest już przedmiotem, a nie podmiotem sporu. Nawet zbankrutowana Grecja uważana za kraj Europy B miała większą taryfę ulgową, niż Cypr, który traktowany jest bezwzględnie jak jakaś azjatycka wyspa (którą geograficznie de facto jest). Bo jak inaczej wyjaśnić wstrzemięźliwość przed bailoutem? Grecy miesięcznie dostają większą zapomogę niż cała kwota potrzebna do uratowania sąsiedniej wyspy. Szokująca w tym kontekście jest wypowiedź niemieckiego ministra finansów, według którego Cypr może sobie bankrutować, bo nie stanowi zagrożenia dla europejskiego sektora finansowego.
To jednak nieprawda. Za marne 5,8 mld euro, które Anastasiadis ma wyczarować nie wiadomo skąd, liderzy Europy ryzykują zaufanie do europejskich banków i całego obszaru walutowego. Nawet w Polsce tematem nr 1 w prasie branżowej jest to, czy grozi nam scenariusz cypryjski. Nie grozi, ale skoro wątpliwości pojawiają się w kraju leżącym poza eurostrefą i ze zdrowym sektorem bankowym, to jaka musi być skala niepewności wśród mieszkańców Hiszpanii lub Włoszech?
Dlatego coraz więcej obserwatorów poddaje w wątpliwość to, czy decydenci naprawdę wiedzą, co robią. Lekkomyślność. Jak inaczej nazwać pochopne straszenie ludzi odebraniem im depozytów? Gdy Cypryjczycy zdecydowali się na taki krok, powinni całą operację mieć dopiętą na ostatni guzik, a zgoda parlamentu powinna być formalnością. W zamian za nadzwyczajny podatek ludność powinna natychmiast dostać twarde gwarancje MFW i eurogrupy, że jest to działanie jednorazowe, a każdy poszkodowany natychmiast otrzymać rekompensatę, nawet w postaci abstrakcyjnego przydziału obligacji lub akcji banków. Niewiele, ale zawsze coś, co odróżnia rząd od bandyty. Bolesną operację należało przeprowadzić szybko i sprawnie. Zamiast tego mamy chaos i dramat powoli konającego pacjenta, a spektaklowi bezradnie przygląda się cały świat.
Wszystko to sprawia wrażenie, że pomysł nacjonalizacji depozytów powstał w sobotę tuż nad ranem, i to jeszcze na kacu. Czy nikt nie pomyślał o konsekwencjach tego, że po zamknięciu banków na półtora tygodnia ktokolwiek na Cyprze będzie miał do nich jakiekolwiek zaufanie? Przecież tuż po otwarciu placówek wszystkie depozyty natychmiast zostaną podjęte. Równie dobrze można by oczekiwać, że gdyby dziś ponownie otworzyć oddziały Amber Gold, to ich klienci będą korzystać z usług piramidy nadal. Naiwne. Cypryjczycy zarżnęli sobie sektor bankowy, a za nim najprawdopodobniej całą gospodarkę. A w tej chwili, zamiast konstruktywnych działań, Komisja Europejska i rząd Cypru oskarżają się wzajemnie, kto wpadł na ten chory pomysł. Ktoś tu kłamie.
W cypryjskim parlamencie projekt został brawurowo uwalony już w pierwszym czytaniu. Nie do końca wiadomo, czy z powodu troski o wyborców, czy o sponsorów całego spektaklu – Rosjan – z wizytą u których przebywa cypryjska delegacja. Tych samych szanowanych Rosjan, których w czasach prosperity w całej Unii witano z otwartymi ramionami jako „inwestorów zagranicznych”, a gdy tylko pojawiła się okazja zrabowania ich petrodolarów, nazwano już „mafią”. Okradanie złodzieja to przecież nie grzech.
Nawet jeżeli Cypryjczykom uda się od nich (tym razem znów tych dobrych Rosjan) wyłudzić kolejną pożyczkę na spłatę poprzedniej, to i tak koniec końców zapłacą za nią obywatele. Chociaż jeszcze do końca nie wiadomo, którzy: cypryjscy czy niemieccy. Rachunek prawdopodobnie wystawią inflacja i wiele lat recesji, podczas której zamiast finansować rozwój infrastruktury, rządy będą spłacać odsetki od odsetek.
Podsumowując, Kowalskiego ostatnie dni nauczyły, że: trzymanie pieniędzy w banku nie jest bezpieczne, strefa euro to domek z kart, gdzie każdy dba tylko o swoje interesy, politycy kłamią i nie mają bladego pojęcia, co robią, a za wszystkim i tak stoi rosyjska mafia. Oczywiście pod warunkiem, ze Kowalski czyta serwisy branżowe, bo w mainstreamie „lejtmotywami” są „newsy” o tym, że papież jest sympatyczny, nasi skoczkowie, jeżeli się ich profesjonalnie trenuje, jednak potrafią skakać, Angela Merkel ma polskie korzenie i umie mówić „krzesło”, a Schetyna waha się, czy za rok kandydować na szefa PO. Na końcu programu egzotyczny Cypr, który leży daleko za morzem. Bo przecież „bankowość się nie klika” i w ogóle po co niepokoić widza, gdy wiosna idzie.