Gdy ktoś decyduje się wstąpić do partii politycznej, musi podporządkować się większości. Jeśli komuś nie odpowiada głosowanie zgodnie z linią partyjną, zawsze może ugrupowanie opuścić. Niby nic odkrywczego. Okazuje się, że nie dla wszystkich. Nie dla wszystkich też jest oczywiste, że w samochodzie jest tylko jedna kierownica i to kierowca obiera kierunek ruchu. Gdy wsiadasz do autobusu do Koluszek, jedziesz tam, gdzie reszta pasażerów, a nie wyrywasz kierownicę i namawiasz podróżujących na wycieczkę do Szczecina.
Jerzy Borowczak - Polski polityk i działacz związkowy, poseł na Sejm III, VI i VII kadencji.
Zawsze, gdy przychodzi do jakiegoś ważnego głosowania, ujawniają się bohaterzy, którzy uważają, że mają sumienie lepsze niż ich partyjni koledzy. Tak, jak pewien chłopek-roztropek z partii ludowców, który sam pewnie nie wie, jakie ma poglądy, kogo popiera i przeciwko czemu występuje. Poseł Eugeniusz nie raz i nie dwa mocno zdumiewał partyjnych kolegów swoimi światłymi wywodami. Nie raz i nie dwa bez wiedzy szefostwa swojej partii wychodził z koalicji, tudzież widział inne koalicyjne możliwości dla swojego PSL. Nasz bohater ma wielkie parcie na szkło, więc dosyć często raczy wyborców światłymi wypowiedziami. Telewizyjne występy posła Eugeniusza spowodowały nerwicę u liderów partii ludowców. W końcu poseł, który odwagę myli z odważnikiem stał się solą w oku koalicji. PSL ma z nim niezły kłopotek. Raz opowiada się przeciwko Januszowi Piechocińskiemu, innym razem „jedzie” z premierem, potem wychodzi z koalicji…
Skoro tak mu źle, to może warto zmienić barwy klubowe? Może i tak, ale wtedy trudniej będzie stać na straży KRUS-u, który opłaca cała rodzina, a i brat pewnie straciłby fuchę, którą podobno zdobył po partyjnych znajomościach. Zastanawia mnie tylko, cóż takiego ma w zanadrzu ten średnio inteligentny polityk, że może bezkarnie pozwalać sobie na rolę wolnego elektronu i robić co mu się żywnie podoba? Różne krążą na ten temat plotki, ale widocznie coś w tym musi być. Potem wystarczy samokrytyka – akt skruchy i po sprawie…
Jak każdy pasożyt, pasożytujący polityk nie zdaje sobie sprawy, że wraz upadkiem żywiciela, pasożyt także kończy żywot. Upadek koalicji i klęska PSL byłaby z pewnością końcem kariery wesołego posła. Dlatego warto, aby się nad tym zastanowił, gdy po raz kolejny postawi funkcjonowanie koalicji i rządu na ostrzu noża. Warto by o tym pomyślał, jeśli nie chce wrócić do pasania gąsek. W końcu na Wisłą nie ma takiej partii, która by ogarniała wszystkie pomysły kłopotliwego polityka.
Straciłem też resztki szacunku dla Jarosława Gowina, którego jedni mieli za królewską kobrę, albo co najmniej za boa dusiciela, a okazał się pospolitym padalcem. Gdy zdał sobie chyba sprawę z faktu, że bez skompromitowanego Wiplera, który chowa się teraz za brzuchem ciężarnej żony, ma marne szanse na zbudowanie poważnej siły politycznej, postanowił zamącić w platformianym stawie. Można odejść i nie być mściwym. Ale to widocznie za trudne dla Gowina, który jako pełen zasad konserwatysta i prawdziwy katolik rozpoczął skamlenie. Teraz przyznaje, że w rządzie pracował tak, aby doprowadzić go do upadku i kibicuje swojej dawnej partii, żeby przegrała wybory. Klasyczny pasożyt. Pogratulować!
Dzisiaj Gowin jest przeciwko Tuskowi, którego oskarża o całe zło kraju. Oczywiście, będąc ministrem w jego rządzie tego zła nie widział. A może widział, tylko nie powiedział, bo było mu wygodnie? Jarek zapomniał jednak, że bez Platformy niewiele znaczy. Przekona się o tym szybciej, niż sądzi. Myślę, że podzieli los Ziobry, Kurskiego, Kamińskiego, Kempy i wielu innych, którzy mieli złudzenie własnej wielkości i mylne oszacowali wielkość własnego elektoratu…