Polityka sprzyja niestety taniemu efekciarstwu. Każdy polityk chce mieć „dobre wejście”. Niestety, jak to zwykle bywa, z reguły kończy się na ładnej prezentacji. Krowa, która głośno ryczy, mało mleka daje…
REKLAMA
Wielu ministrów rządów wszelakich uległo tej pokusie. Najbardziej utknęły mi chyba w pamięci konferencje Zbigniewa Ziobry, który wszem i wobec zapowiadał, że „doktor G. nikogo już nie pozbawi życia”. Sprawa okazała się strzałem z kapiszona do słonia. Zszargano opinię lekarza, oskarżając go morderstwa i łapówkarstwo, a przy okazji zniszczono polską transplantologię. Tylko, że Ziobro za to już nie odpowiedział. Klasyką gatunku były też multimedialne dreszczowce mające zdemaskować „układ” i umoczonego w nim Andrzeja Leppera. Skończyło się kompromitacją CBA. Ale po raz kolejny za tę „wtopę” nikt nie odpowiedział, a wręcz przeciwnie – Mariusz Kamiński, ówczesny szef agencji, zasiada dzisiaj w Sejmie. W parlamencie zasiada też inny wielce zasłużony dla tabloidów, stacji TV i CBA, celebryta, który wsławił się brawurowymi akcjami. Miano skompromitować Wernikę Marczuk-Pazurę, posłankę Sawicką i małżeństwo Kwaśniewskich. Efekt? Kompromitacja CBA, państwa polskiego, nieudolne procesy i kupiona za pieniądze podatników willa w Kazimierzu… Acha, no i jeden wypromowany pseudoposeł.
Mówią, że gdy osioł dwa razy popełnia ten sam błąd, to sam idzie na salami. Dlatego, aż mnie skręcało ze złości, gdy politycy PO wpadali w tę samą pułapkę. Minister Mucha grzmiała na konferencji prasowej, że pan Kapler nie dostanie premii za nadzór budowy Stadionu Narodowego. Bez względu na to, jak niemoralna była kwota, którą miał zapisaną w kontrakcie Kapler, od razu było wiadomo, że nie ma szans na jej zmniejszenie. W końcu, wszystko było na papierze i pieniądze należały mu się, jak psu zupa (o to już któryś z jego kolegów z PiS zadbał wcześniej). Jaki był efekt? Porażka ministerstwa w sądzie. Teraz Kaplerowi trzeba wypłacić kwotę z odsetkami, a do tego dojdą koszty sądowe i adwokackie. Tyle wyszło z lansu Muchy.
Błędu nie uniknął także premier Tusk, który zapowiadał bezwzględną walkę z dopalaczami i powsadzanie do więzień winnych procederu. Do dzisiaj nasze organa ścigania bawią się z handlarzami dopalaczami w kotka i myszkę. Końca sprawy nie widać.
Następnym, który wdepnął na minę autokreacji był minister Sienkiewicz. Po bulwersujących zajściach w Białymstoku, gdzie doszło do rasistowskich i bandyckich występków, Sienkiewicz grzmiał w telewizyjnym wystąpieniu – „Już idziemy po was!” Nie doszli… Widać to było 11 listopada. Sienkiewicz wydawał się być zdumionym, że dzicz dała znać o sobie, a straż marszu nie dała sobie rady z bandytami. Przecież to było niemal pewne, dlatego nie rozumiem zdziwienia ministra. Nie oznacza to, że go oskarżam o nieudolność. Niestety dzicz i hołota rozlała się po Warszawie. Rolą państwa jest jednak chronić przed nią mieszkańców. Dlatego, tak jak i w innych przypadkach przydałoby się mniej PR-u, a więcej działania. Warto, aby politycy więcej mówili o efektach swojej pracy, niż o tym, co dopiero zamierzają…
