Niskozatrudnienie to gorzka pigułka, którą przedstawiciele pokolenia Y muszą przełknąć. Muszą zweryfikować swoje oczekiwania, jeśli chcą rozpocząć pracę. To ich szansa na przetrwanie i przeczekanie do lepszych czasów.
"Każdy musi gdzieś zacząć" - niby frazes, ale co innego nam zostało, jeśli chodzi o wsparcie dla młodych, dobrze wykształconych i bezrobotnych Polaków. W niedawno przeprowadzonych badaniach MTV, brak pracy został zidentyfikowany przez młodych respondentów jako największy problem ludzkości. Już nie walka z głodem czy pokój, ale właśnie praca stała się tym, czego młodzi pragną najbardziej. Badanie zostało przeprowadzone w 24 krajach i przytłaczająca większość z pośród 15 tys. respondentów nawiązało do braku pracy. W Polsce aż 69 proc. uważa, że o pracę będzie coraz trudniej.
Jest ciężko, ale nie beznadziejnie. W tym samym badaniu, młodzi przedstawiciele pokolenia Y (Milenialsi) natychmiast podsuwają odpowiedź. Aż 75 proc. uważa, że lepiej mieć pracę na poziomie płacy minimalnej, niż w ogóle jej nie mieć. Być może, gdyby narzucane odgórnie ograniczenia dotyczące płac minimalnych nie istniały, to pracodawcom łatwiej byłoby zatrudniać tych, którzy właśnie rozpoczynają swoją drogę zawodową. Bo trzeba przecież gdzieś zacząć. Dziś samo wejście na rynek pracy jest już osiągnięciem. Nigdy przecież nie wiadomo, co się może przydać w przyszłości. Pisze to gość, który zanim zdobył jakikolwiek poważny etat, najpierw był szatniarzem, człowiekiem myjącym baseny, recepcjonistą, korepetytorem oraz nauczycielem w szkole podstawowej. To właśnie te nisko płatne zajęcia pozwoliły mi zdobyć doświadczenie i przeżyć coś, co jest bardzo istotnie w życiu młodego człowieka. Zacząłem zarabiać. Mało - bo mało, ale zacząłem mieć swoje pieniądze.
Niskozatrudnienie, czyli praca poniżej oczekiwań, to poważne wyzwanie dla ego. Przecież trzeba nabrać pokory, zaniżyć poziom, etc. Niemniej jednak, to szansa na przetrwanie i przeczekanie do lepszych czasów. Niskozatrudnienie to gorzka pigułka, którą przedstawiciele pokolenia Y muszą przełknąć. Muszą zweryfikować swoje oczekiwania, jeśli chcą rozpocząć pracę. Robią to coraz częściej, ponieważ wiedzą, że zaraz po „zaczepieniu się” w robocie mają szanse na to, by zacząć oddziaływać na otoczenie. A to nie jest łatwe. Często zderzają się z betonem: z 35-letnimi brand managerami, przedstawicielami pokolenia X. Milenialsi wiedzą, że są od Xów sprytniejsi, że znają się lepiej na nowej technologii i że wiedzą, gdzie szybciej i sprawniej szukać rozwiązań i inspiracji. Xsy z kolei szybko się podczepiają pod nowe, bo nowe pomaga im osiągnąć ich cele. I w ten właśnie sposób młodzi zaczynają wpływać na otoczenie biurowe. Zaczynają je kształtować „pod siebie”. Kto nie wierzy, niech spojrzy na stażystów i młodych pracowników w swoim biurze. Oni są inni i na tyle wartościowi i przydatni w nowym technologicznie podrasowanym świecie, że nie da się ich zignorować. Dla nich naturalne są rzeczy, którymi przeciętny przedstawiciel pokolenia X się autentycznie zachwyca. Trochę tak, jak nasze babcie zachwycały się telewizorem.
I to jest podstawowa różnica między pokoleniami. Pokolenie X, do którego należę, czyli zbuntowane pokolenie, „walczące” za młodu z systemem i rodzicami, weszło w dorosły świat korporacji tylko po to, by dać się sformatować w mgnieniu oka. Zanim się rozejrzeliśmy, każdy stał się dzielnym żołnierzem systemu korporacyjnego wymyślonego w USA w latach 50. Byliśmy narybkiem, który wpłynął do nowego akwenu po to, by dać się wyszkolić w pokornym pływaniu z prądem. Nie mieliśmy wiele do zaoferowania poza świeżą krwią. W przypadku Milenialsów będzie inaczej. Oni, oprócz młodzieńczej werwy, wnoszą ze sobą cały zestaw nowych umiejętności oraz zmodyfikowane technologicznie DNA.