Temperatura sporów wokół wystawy historii Górnego Śląska w Muzeum Śląskim czy filmu „Pokłosie” i sposób argumentacji krytyków wskazują, że mamy do czynienia z emocjami o parareligijnym wymiarze. Wynikającymi z bezkrytycznego kultu upaństwowionej ojczyzny, na której ołtarzu wyznawcy gotowi są poświęcić swobodę artystycznej wypowiedzi i naukowych badań. Ochoczo piętnując przy tym wszelkich heretyków, innowierców i bezwyznaniowców.
Jerzy Gorzelik, historyk sztuki, Ślązak, autonomista
W naszą kulturę wpisana jest linearna koncepcja czasu i przeświadczenie o jego jednokierunkowym biegu. Bóg chrześcijan stając się człowiekiem wpisał się w ów bieg, przyczyniając się do upowszechnienia przekonania o jednorazowości zdarzeń. Czas chrześcijan nie jest jednak monotonną sekwencją tych ostatnich. Ma swoją dramaturgię i kulminację w trzydziestu trzech latach, jakie dzielić miały Wcielenie od Męki Pańskiej i Zmartwychwstania. Wszystko co przedtem – od stworzenia świata i grzechu pierworodnego, wypełnione jest prefiguracjami, zapowiedziami nadejścia Mesjasza i jego ziemskiej wędrówki. Wszystko co potem – aż do ponownego nadejścia Jezusa Chrystusa, to czas oczekiwania i naśladowania Syna Bożego. Innymi słowy całość tak pojmowanych dziejów odnosi się do krótkiego odcinka na linii czasu.
Nacjonalizm, osiągając najwyższe rejestry quasi-religijnego sentymentu, sakralizuje historię świecką, nadając jej strukturę podobną do historii świętej. Łatwo prześledzić ten mechanizm na przykładzie interpretacji dziejów Górnego Śląska – obfitego materiału dostarcza dyskusja o scenariuszu wspomnianej wystawy w Muzeum Śląskim. Krytycy pomysłu ukazania dwóch stuleci historii regionu przez pryzmat różnorodnych cywilizacyjnych skutków industrializacji – do których należą również narodziny nacjonalizmów i narodów – oraz ich wpływu na życie jednostek, przeciwstawiają mu wizję teleologiczną. A więc zakładającą, że dzieje te zmierzały do z góry określonego celu – „powrotu do Macierzy”, pojmowanego jako naturalna konsekwencja „odrodzenia narodowego”. Proces ten miałby mieć wymiar moralnego oczyszczenia, przywrócenia pierwotnego stanu niewinności. Profesor Franciszek Marek nazywa go wprost „odrodzeniem moralnym”.
W wizji tej czas mesjański rozpoczyna się w latach 1921/22, kiedy idea Polskiego Śląska staje się ciałem. Tę „inkarnację” poprzedza dzieło proroków – Lompy, Miarki, Londzina czy Stalmacha, aż po największego – Korfantego. Kulminacja śląskich dziejów wkracza w swą pasyjną fazę w 1939 r. i dobiega końca wraz z „rezurekcją” 1945 roku. Wszystko, co następuje później, odnosi się do tego czasu chwały, który znajduje swych apologetów i naśladowców. Naśladownictwo to niedoskonałe, ale jednak godne szacunku jak żywoty świętych. Ocena taka oznacza częściową rehabilitację okresu PRL. Piotr Semka – jeden z orędowników narodowej sakralizacji historii – postuluje, by Muzeum Śląskie stało się miejscem hołdu dla wysiłków na rzecz syntezy śląskości i polskości, podejmowanych w II RP oraz, „mimo ideologicznych obciążeń”, w Polsce socjalistycznej. Wprost głosi też wyższość osławionej „Historii Śląska” Kazimierza Popiołka z 1984 r. nad najnowszą syntezą górnośląskich dziejów, autorstwa historyków z uczelni w RP, RFN i Republice Czeskiej.
Wizja ta jest spójna i integralna. Dostarcza prostego interpretacyjnego klucza. Umożliwia jasne wartościowanie zjawisk, wydarzeń i postaci. Wynika nie z krytycznej analizy źródeł, lecz z wiary, wobec czego nie podlega dyskusji. Dla swych wyznawców pozostaje jedyna i niewzruszona.