Na naszych oczach zwichnięty, płaczliwy patriotyzm łączy się w symbiozie z groteskową postacią górnośląskiego regionalizmu. ZLNŚ dostarcza okazji do nacjonalistycznych spazmów, sam zaś zostaje dowartościowany zainteresowaniem nieproporcjonalnym do swej siły, intelektualnego potencjału, a także do literackich walorów kolejnych epistoł.
Jerzy Gorzelik, historyk sztuki, Ślązak, autonomista
Patriotyczne wzmożenie, które stało się udziałem narodowych publicystów, wielu polityków i części społeczeństwa, jest w istocie specyficzną formą permanentnego stanu lękowego. Nieustającą fobią przed napierającymi zewsząd wrażymi siłami. Przed Niemcem i „Ruskim”, których głównym celem od wieków pozostaje zwasalizowanie Polski i zakucie jej synów i cór w kajdany niewoli. A którzy dziś podstępnie starają się osłabić ducha obrońców przedmurza, zatruwając ich serca i umysły homoseksualną propagandą, gender, konsumpcjonizmem czy krusząc monolit narodowej jedności ideą narodowości śląskiej oraz regionalnej autonomii.
Ostatnio emocje „środowisk patriotycznych” rozpalił list do władz Federacji Rosyjskiej podpisany przed dwóch działaczy Związku Ludności Narodowości Śląskiej. W uniżonym tonie dwaj panowie, którzy w środowiskach górnośląskich regionalistów mają opinię dziwaków (inni uważają ich za warszawską agenturę wpływu), zwrócili się do prezydenta Putina o to, by nie celował rakietami Iskander w terytorium Górnego Śląska. Sam ZLNŚ - w odróżnieniu od Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej, w sprawie którego ostatnio orzekał Sąd Najwyższy - nigdy nie uzyskał sądowej rejestracji. Nazwę przejął od stowarzyszenia założonego w roku 1996, którego proces rejestracyjny, ciągnący się do wyroku Wielkiej Izby Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w 2004 r., stanowił początek górnośląskiego przebudzenia. Poza nazwą obie organizacje niewiele łączy. Dawny ZLNŚ zmieniał świadomość, prowokował do dyskusji o śląskiej tożsamości. Wokół obecnego skupiła się niewielka grupka niechcianych w innych regionalnych stowarzyszeniach. Realizująca się w pisaniu kontrowersyjnych listów, pozwalających jej na krótkie momenty medialnego zaistnienia.
I oto ta garstka outsiderów spowodowała wśród „patriotycznie wzmożonych” nagły atak hicweli. Dumni dziedzice zwycięzców spod Cedyni i Grunwaldu, wychowani na Bogurodzicy, Trylogii i „Kamieniach na szaniec”, kołysani do snu szumem husarskich skrzydeł, zaczęli, roztrzęsieni jak galareta, wzywać na pomoc Maryję Królową Polski, duchy przodków i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Na naszych oczach ów zwichnięty, płaczliwy patriotyzm łączy się w symbiozie z groteskową postacią górnośląskiego regionalizmu. ZLNŚ dostarcza okazji do nacjonalistycznych spazmów, sam zaś zostaje dowartościowany zainteresowaniem nieproporcjonalnym do swej siły, intelektualnego potencjału, a także do literackich walorów kolejnych epistoł.
Wypada życzyć sobie, by jednym udało się zmądrzeć, a drugim zmężnieć.