Gdy przyglądam się działaczom zdelegalizowanego w 1934 roku ONR, w koszulkach z wizerunkami bohaterów wojennych, w mojej głowie coraz częściej pojawiają się liczne wątpliwości.
Czy ci ludzie byliby dumni z tego, w jaki sposób wykorzystuje się ich świadectwo?
Czy ucieszyliby się widząc, do propagowania jakich przekonań służy ich pamięć?
Za odpowiedź mogą posłużyć słowa wnuczki rotmistrza Witolda Pileckiego, która stanowczo sprzeciwiła się zaprzęganiu spuścizny swojego dziadka do działań kręgów nacjonalistycznych i przypomniała, że walczył on o Polskę wolną od uprzedzeń, podziałów i nienawiści
– nie o Polskę podzieloną.
4 czerwca 2016 roku świętowaliśmy najsmutniejsze z dotychczasowych urodzin polskiej demokracji. Towarzyszyła im głęboka zaduma, bo zdezorientowany jubilat nie dotarł na uroczystości, bezskutecznie poszukując wyjścia ze ślepej uliczki, w którą zabrnął przed kilkoma miesiącami.
Gimnazjaliści z podwrocławskiej Czernicy spędzili ten dzień w towarzystwie pana Bartłomieja Ilcewicza, który wdrożył ich w cykl „Wyklęci do szkół”. Działacz Ruchu Narodowego, którego aktywność na co dzień skupia się na walce z – tu odwołam się do facebookowej tablicy samego zainteresowanego - „lewactwem, które szaleje i niszczy co się da”, edukował więc młodzież w kwestii „przywracania Żołnierzom Wyklętym należytego miejsca w historii”.
Ogarnia mnie bezkresny smutek i poczucie głębokiej niesprawiedliwości, kiedy uświadamiam sobie, że już od kilku lat pan Ilcewicz i jego sprzymierzeńcy polityczni podejmują coraz śmielsze próby, aby w równie należyte miejsce w świadomości Polaków skierować rocznicę czerwca ‘89.
W ostatnich latach jesteśmy świadkami smutnej ewolucji polskiego patriotyzmu.
Środowiska prawicowe podejmują usilne starania, aby zdobyć monopol na patriotyzm.
Jedyną słuszną postawą jest ta, która służy określonym interesom politycznym.
Wyznawcy przekonań skierowanych w minimalnie odmiennym kierunku, w oka mgnieniu stają się zdrajcami narodu. Pojawiają się nawet głosy, że „lewak” (odnoszę wrażenie, że tym epitetem od niedawna określa się wszystkich, którzy nie hołdują nacjonalizmowi) nie zasługuje na miano Polaka. To prawicowi politycy i publicyści decydują, kto ma prawo uczestnictwa w narodzie (vel. suwerenie).
Brakuje mi słów, by określić krzywdę i spustoszenie, jakie czyni się w ten sposób całemu społeczeństwu. A przecież to szczególnie karygodny grzech wobec ludzi młodych, którzy dopiero definiują swoją tożsamość i stanowią grupę najmocniej podatną na radykalizm.
Patriotyzm „wyklęty” to patriotyzm destrukcyjny.
Czemu?
Bo nakierowany jest „przeciw”, zamiast „za”.
Czci się tylko bohaterów tragicznych, zasłużonych dla Polski walką, której nie dało się wygrać, więc jedyny sposób na wyrażenie miłości do ojczyzny to kultywowanie martyrologii narodu i czarnych kart w jego historii. Tak, pamięć o rotmistrzu Pileckim i „Kotwiczu” są niezwykle istotne. To ludzie, którzy w imię Ojczyzny wykazywali się heroizmem.
Dlaczego jednak polski patriotyzm musi mieć tylko jedną twarz, której ekspresja wyraża wieczyste cierpienie i krzywdę?
Ilu Polaków wie dziś, kim byli Józef Retinger czy Eugeniusz Wyzner? To Polacy, którzy mieli realny wpływ na kształt całego świata. Dlaczego nie kręci się filmów o Ignacym Łukasiewiczu, nie odsłania tablic upamiętniających Kazimierza Funka, a zapaleni młodzi patrioci nie zakładają koszulek z wizerunkiem Ludwika Zamenhofa?
Odnoszę wrażenie, że głównym problemem tych postaci jest fakt, iż ich pamięci tych nie da się zaprzęgnąć do celów politycznych, bo treścią ich życia nie była walka.
Zadbajmy, aby zaszczytne miejsce w świadomości polskiego patrioty zajmowały momenty, kiedy jego rodacy coś tworzyli. Idealnym przykładem takiej karty w polskiej historii jest bezprecedensowa, bezkrwawa rewolucja, jakiej dokonaliśmy w latach osiemdziesiątych XX wieku. Tak samo, jak i późniejsza transformacja ustrojowa, dzięki której Europa przez ostatnie 25-lecie spoglądała na nasz kraj z uznaniem i podziwem.
Pamiętajmy nie tylko o wydarzeniach, które oznaczały dla Polaków upokorzenie i nieszczęście. Nie tylko o „Nilu” i „Roju”, ale również o Bronisławie Geremku i Jacku Kuroniu, bo to ludzie, którym również członkowie ONR zawdzięczają, że mają dziś prawo do manifestowania pamięci o Wyklętych.
To przerażające, że dla celów czysto politycznych podejmuje się próbę zbrukania rocznicy pierwszych w całym bloku państw Układu Warszawskiego, wolnych wyborów po II wojnie światowej, dyskredytując wspaniałe osiągnięcie „Solidarności”, na której dziedzictwo tak lubią powoływać się członkowie obozu władzy. Wyjątkowo smutne w swojej wymowie, gdy działacze partii, która w obecnej kadencji wprowadziła do Sejmu zdecydowanie najwięcej posłów z PZPR-owską przeszłością, nazywają spadkobierców „S” postkomunistami.
A najmocniejszy akcent?
Organizatorzy tegorocznego festiwalu polskiej piosenki w Opolu, zabierający przy wstępie na widownię polskie flagi, by kamery Telewizji Narodowej nie wyłapały ani jednego człowieka celebrującego święto polskiej demokracji. Zastanówmy się, w którym kierunku zmierzamy, bo po raz ostatni taka sytuacja w Polsce miała miejsce w czasach, gdy Władysław Frasyniuk i Zbigniew Bujak byli prześladowani przez aparat bezpieczeństwa PRL, legitymizowany między innymi przez pana prokuratora Piotrowicza.
Andrzej Duda dzień 4 czerwca spędził w Watykanie, a zapytany o powody swojej decyzji zbagatelizował znaczenie rocznicy obchodzonej tego dnia.
Jestem zdumiona, jak modelowo wpisuje się to w przekaz polityczny partii, o której interesy prezydent zabiega przy pełnieniu swojej funkcji. Taki krok można łatwo skojarzyć z zachowaniem pseudokibiców, którzy przed trzema laty gwizdami zagłuszyli przedmeczową minutę ciszy poświęconą zmarłemu Tadeuszowi Mazowieckiemu. Nie dziwi to, gdy przypomnimy sobie, jak sprawnie działacze PiS zbijali kapitał polityczny na roszczeniach stadionowych chuliganów wobec rządu Donalda Tuska, którego wojewodowie konsekwentnie zamykali trybuny po kolejnych przykładach naruszania prawa podczas spotkań piłkarskich.
Jeden z posłów PiS stworzył stadionowym fanatykom nawet mit założycielski, nazywając ich „współczesnymi Żołnierzami Wyklętymi”. Dziś działacze PiS muszą więc zadbać, by „kibole”, jak sami się określają, nadal stali murem za partią rządzącą. Już niedługo, gdy otrzymają mundur i broń palną pod szyldem Obrony Terytorialnej, będą wiedzieli, przeciw komu ją wymierzyć – w imię patriotycznych wartości.
Nie zgadzam się, aby nazywano mnie zdrajczynią, kiedy manifestuję swoje poparcie dla obecności Polski w Unii Europejskiej i „lewaczką”, kiedy nie zgadzam się na bezwarunkowy zakaz aborcji dla polskich kobiet.
Proces manipulowania faktami i pojęciami przez prawą stronę sceny politycznej sięgnął wręcz absurdalnych rozmiarów. Nie pozwólmy na zawłaszczanie wielkich spraw i wielkich słów przez cyników, którzy niezwykle sprawnie wykorzystują je dla swoich celów politycznych.
Wspólnotę (a właśnie czym, jak nie WSPÓLNOTĄ, jest społeczeństwo?) buduje się między innymi na wspólnych sukcesach.
Rok 1989 jest właśnie jednym z takich osiągnięć, na które pracowaliśmy razem, biorąc wówczas pierwszy oddech wolności.