Przyszłość polskiego systemu emerytalnego w Polsce to wielka niewiadoma. Obecna większość sejmowa obniżyła wiek emerytalny, robiąc to chaotycznie i ukrywając przed Polakami, jakie będą rzeczywiste koszty tej decyzji. Co na to ZUS? Wydaje miliony zł na ubrania dla pracowników.
Oczekiwania Polaków wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, ale również innych instytucji publicznych są jednoznaczne i znane od lat. Na tym państwowym gigancie spoczywa duża odpowiedzialność. Świadczenia społeczne, w tym emerytury, to sprawy dotyczące milionów Polaków. Dlatego bezwarunkowo muszą być załatwiane profesjonalnie, szybko i sprawnie.
Okazuje się jednak, że władze ZUS mają nieco inną wizję tego, jakie są priorytety tej instytucji i na co powinny być przeznaczane publiczne pieniądze. Prezes prof. Gertruda Uścińska postanowiła bowiem wydać miliony zł na… zakup strojów dla pracowników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Brzmi to jak kiepski żart, ale niestety to smutna rzeczywistość. Panie pracujące w ZUS dostaną zestaw złożony z żakietu, dwóch spódnic, 10 koszul i kamizelki. Koszt każdego z nich wynosi ok. 3,5 tys. zł. Jeszcze droższy zestaw otrzymają zatrudnieni w ZUS mężczyźni. Im firma sprawi garnitur wart ok. 5 tys. zł za komplet. ZUS-owe mundurki otrzyma 3 tys. pracowników tej instytucji, obsługujących klientów w Salach Obsługi Klientów. Koszt tego odzieżowego zamówienia szacowany jest na ok. 12 mln zł.
Wielu pracowników ZUS jest wściekłych. Przypomnijmy, że działalność tej instytucji kosztuje budżet państwa ok. 4,5 mld zł rocznie, a z tej kwoty blisko połowa jest przeznaczana na pensje. Pracuje w niej ok. 35 tys. osób. W ostatnich miesiącach na wielu pracowników spadł nawał pracy, związany z chaotycznym wprowadzeniem przez PiS obniżonego wieku emerytalnego. Dlatego w ubiegłym roku domagali się podwyżki, która miała wynieść średnio 700 zł na osobę. Wtedy zarząd ZUS powiedział jednak twardo “nie!” uznając, że instytucji nie stać na taki wydatek. Okazało się jednak, że pieniądze się znalazły, ale na obowiązkowe umundurowanie tysięcy pracowników.
Można zrozumieć troskę firmy o to, aby jej pracownicy prezentowali się odpowiednio i godnie ją reprezentowali. Ale odzieżowa decyzja władz ZUS stawia priorytety na głowie. Dowodzi też, że ten państwowy moloch jest fatalnie zarządzany.
Po pierwsze, ZUS to nie wojsko. PiS ma dziwną obsesję formowania ludzi, ale prezes Getruda Uścińska najwyraźniej zapomniała, że kieruje Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, nie wojskiem Obrony Terytorialnej. Jeśli faktycznie ZUS bardzo chce mieć pewność, że pracownicy będą ubrani w odpowiedni sposób, wystarczy przydzielić im dodatkowe środki na ubranie służbowe. Wysokiej jakości elegancki strój kobiecy lub męski garnitur można kupić za znacznie mniejsze pieniądze.
Po drugie, ZUS ma wyjątkową skłonność do wydawania pieniędzy podatników lekką ręką. W grudniu ub.r. instytucja wysłała listy do Polaków z informacją zmianie konta bankowego oraz o waloryzacji rent i emerytur. Zorganizowanie tej masowej wysyłki listów było czasochłonne, kosztowało też duże pieniądze. Rocznie ZUS wydaje ok. 100 mln zł na dostarczanie korespondencji. Trzeba postawić pytanie: czy w 2018 r., w dobie tak rozwiniętych nowoczesnych technologii komunikacyjnych, państwowa instytucja musi wydawać grube miliony zł na korespondencję?
Po trzecie, szefostwo ZUS wykazało duży brak szacunku dla doświadczenia i kompetencji starszych pracowników. W połowie 2017 r. media ogólnopolskie informowały o trwającej w tej instytucji tzw. akcji “Pokaz”. Jej celem było wypchnięcie - bo inaczej nazwać tego nie można - na emeryturę tych pracowników, którzy osiągnęli wiek emerytalny (czyli wprowadzony od 2017 r. pułap 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn). Zatrudnieni, którzy byli w takiej sytuacji, dostawali ultimatum: zgodzą się odejść na emeryturę, wówczas dostaną odprawę w wysokości 20 tys. zł. Jeśli zaś odrzucą tę “propozycję”, mieli stracić prawo do odprawy i zostać przeniesieni do innych oddziałów ZUS.
Efekt był taki, że kilkuset doświadczonych pracowników odeszło z instytucji, a zastąpili ich zatrudnieni na szybko stażyści. Do tej zmiany doszło w kluczowym momencie, kiedy Zakład Ubezpieczeń Społecznych stanął przed zadaniem obsługi setek wniosków osób, które od jesieni 2017 r. nabyły prawo do przejścia na emeryturę po decyzji PiS obniżającej granicę wieku emerytalnego. Co ZUS chciał osiągnąć w ten sposób? To było działanie obliczone na uwolnienie środków w budżecie, bo pracownicy w wieku emerytalnym, którzy chcieli dalej pracować, musieli mieć zarezerwowane środki na wypłacenie odprawy. To obciążało budżet ZUS na wynagrodzenia.
W tym miejscu warto przypomnieć historię sprzed kilku lat. Wiosną 2015 r. ogłoszono konkurs na stanowisko prezesa ZUS, po dymisji złożonej przez ówczesnego szefa tej instytucji Zbigniewa Derdziuka. W szranki stanęło wtedy 14 kandydatów, wśród nich 31-letnia wówczas dr Katarzyna Kalata, która zrobiła doktorat właśnie z tematyki związanej z systemem emerytalnym i działalnością ZUS. Pierwszy etap rekrutacji, czyli test pisemny, zdała jako jedyna, zdobywając 70 proc. punktów - czyli o pięć pkt. procentowych więcej ponad minimum. Przeszła pomyślnie także wymagany test psychologiczny, ale prezesem ZUS-u nie została. Komisja oblała ją na teście ustnym, zarzucając niekompetencję.
Do dziś otwarte pozostaje pytanie, czy osoba z tytułem naukowym doktora zajmująca się tematyką ubezpieczeń społecznych nie zdała ostatniego etapu rekrutacji, bo zabrakło jej wiedzy. A może chodziło o to, że zapowiadała głębokie zmiany w działalności ZUS, w tym w podejściu do przedsiębiorców? Dziś możemy tylko się zastanawiać, ale ta nieudana rekrutacja prezesowska pokazuje, że ZUS boi się zmian, jest instytucją zarządzaną w fatalny sposób. I taką, która wydaje setki mln zł w sposób nieracjonalny, a nie daje żadnej gwarancji, że Polacy mogą być spokojni o godne emerytury.