Dyskusja o zakazie handlu w niedzielę powraca jak bumerang. Że otwarte sklepy dezintegrują rodziny osób handlujących, że zabierają dzieciom rodziców, żonom mężów, mężom żony, że są siedliskiem konsumpcyjnej rozpusty, bo ludzie łażą (pewnie bez celu i bez sensu) po tych galeriach/centrach handlowych, snują się między wieszakami, pchają przed sobą wózki wypełnione dobrem materialnym, nie doceniają słonecznej pogody, nie rozumieją, że można na przykład siedzieć w domu i grać z dziećmi w warcaby. No to odgórnie ich przymusimy, żeby zrozumieli, docenili, żeby uspokoili się z tym niedzielnym szastaniem pieniędzmi na lewo i prawo.
Zawsze jak się zaczyna ta dyskusja, mam ochotę zadać kilka pytań. Swoje odpowiedzi na nie znam, ale być może są mylne, może ja czegoś nie rozumiem, nie wiem. Ale.
Pomijając fakt, że taki zakaz uważam, za kolejny przejaw włażenia polityków z butami w moje życie, bo na przykład obok tego z kim i na jakich warunkach mogę żyć, teraz kolejny raz słyszę, że będą mi organizowali spędzanie czasu w weekendy. Że nie mogę sobie po tygodniu pracy pójść do centrum handlowego i kupić nowych spodni, nie, bo moje konsumpcyjne zapędy sprawiają, że ktoś przez to nie ma weekendu. (a może nie może pójść do kościoła?, coś czuję, że tak naprawdę to jest główny powód larum). No to ja mam pytanie, co rozumiemy pod pojęciem „handel”?
Handel poza tym, że stoją ludzie za ladą i sprzedają produkty od wędlin po garsonki, to też cała kwestia punktów usługowych (ksera, dorabiania kluczy, pralni chemicznych, praktycznie zawsze obecnych w tych okropnych centrach), które też powinny być zatem zamknięte. Rozumiem, że wraz z zakazem handlu niedzielnego, nie będzie szansy na oddanie do prania garnituru na ostatnią chwilę przed weselem, że nie będzie możliwości wydrukowania pracy zaliczeniowej przed zjazdem na uczelni. Nie to nie. Wszyscy odpoczywajmy.
Co więcej, ci, którzy doceniają fakt, że w niedzielę należy spędzać czas z rodziną (ale absolutnie NIE w centrach handlowych) pewnie trochę się zdziwią jak kawiarnie czy restauracje też zostaną zamknięte. W końcu pracuje w nich mnóstwo ludzi, handlujących swoimi wyrobami i usługami. Im też należy się wolna niedziela. Koniec z lodami w parkach, koniec z wypadem do restauracji z okazji wolnego (jak dla kogo!) niedzielnego popołudnia.
Pytanie drugie: czy ludzie poddający takie hasła myślą, że te skrzywdzone przez los osoby pracujące w niedziele, to pracują cały tydzień, od rana do nocy, w każdy weekend? Czy myślą, że oni nie wychodzą nigdy z pracy? Otóż – wychodzą. Mało tego, pracują zmianowo! Ha! Wcale nie ta sama ekipa rozkłada i układa towary na półkach od rana do nocy od poniedziałku do, tfu, niedzieli! No i jeszcze jedno pytanie: czy ludzie rzucający takimi pomysłami z taką lekkością sądzą, że osoby składające swoje CV w punktach w centrach handlowych naprawdę zupełnie nieświadomie dają się złapać w sidła weekendowej pracy? Czy myślą, że ludzie szukający pracy w momencie składania swoich listów motywacyjnych liczą na to, że nigdy nie przyjdzie im pracować w niedzielę? Osobiście mam ogromną wiarę w to, że mimo wszystko kandydaci liczą się z takim niebezpieczeństwem. Za darmo w te niedziele w końcu nie pracują, tak swoją drogą.
I na koniec mam jeszcze pytanie dlaczego tylko branża handlowa ma mieć takie przywileje? Jako wykładowca pracuję w każdą sobotę i niedzielę, z wyjątkiem świąt. Od października do czerwca. I co mam powiedzieć ja i całe zastępy ludzi pracujących podobnie? O nas nikt nie walczy. (całe szczęście, bo my też za darmo nie pracujemy, sądzę, że wolimy pracować i zarabiać niż odwrotnie). Dlaczego jedni mają sobie odpoczywać, integrować się z rodzinami, zażywać słońca, a o innych się nie myśli? Lekarze, służby mundurowe, kierowcy komunikacji miejskiej, pracownicy stacji benzynowych, aptek całodobowych, kin, teatrów – oni wszyscy wiedzieli, wybierając taki zawód, taką pracę, że trzeba się liczyć, że czasem dyżur wypadnie w niedzielę. Ale ich nikt się ich nie czepia, chociaż można zakomunikować ludziom aby mieli zawsze uzupełnione apteczki w domach i szczególnie uważali na ostre narzędzia w niedziele, aby tankowali i myli auta w soboty, albo wprowadzili straż sąsiedzką na niedziele na wypadek włamań czy kradzieży, czy oglądali filmy w telewizji (albo na DVD, w końcu w telewizji też nie powinno się w niedzielę pracować).
Pomysł, aby zakazywać handlu w niedziele jest idiotyczny, bo nikt nikogo nie zmusza do podjęcia pracy w charakterze kasjera czy kasjerki w sklepach otwartych cały tydzień. Że są kraje, w których nie ma handlu w niedzielę? No i co z tego? Są też kraje, w których jest zakaz spożywania alkoholu, to może to też wprowadźmy, pewnie znajdą się osoby popierające taki pomysł.
Nie można ludziom na siłę organizować życia i mówić jak mają spędzać być może jedyny wolny dzień w tygodniu, bo to, że dzieciom trzeba kupić nowe buty i uzupełnić lodówkę na następny tydzień nie tylko napędza gospodarkę i daje pracę innym, ale jest po prostu jest wolną wolą tych, którzy na coś taką niedzielę się decydują. A później, być może, pójdą całą rodziną do kina, albo na lody, albo do parku na spacer. Co komu do tego?
Ps. Patrząc na komentarze pod tym wpisem muszę przyznać, że faktycznie mamy wyjątkową kastę polityczną, która w dobie kryzysu, kiedy wszyscy walczą o pracę i o utrzymanie pracy proponować rozwiązanie ucinające części etatów, godzin pracy i, co za tym idzie, wynagrodzeń. Chciałoby się powiedzieć "meanwhile in Poland"...