Wydaje się, że szał związany z Royal Baby zaczyna opadać. Następca tronu jest już na świecie, jest zdrowy, mama czuje się dobrze. Jeszcze tylko wszyscy czekają na ogłoszenie imienia przyszłego króla i, być może, na jakiś czas temat wygaśnie zupełnie. Szczerze? Szkoda.
Nie ma wątpliwości, że dziecko Williama i Kate będzie pod ostrzałem mediów. Oglądając wczoraj na CNN relację spod szpitala, tuż przed tym jak świeżo upieczeni rodzice wyszli do mediów, dowiedziałam się, że gdy Diana i Karol przedstawiali Williama na tych samych szpitalnych schodach trzy dekady temu, czekały na nich dwie kamery telewizyjne. Co działo się obecnie pod szpitalem od tygodni wiedzą wszyscy. Dianę tropili paparazzi, nowonarodzonego dziedzica będą mogli tropić wszyscy posiadacze telefonów komórkowych. Karolina Korwin-Piotrowska nazwała go nawet w natemat „biednym dzieckiem” (
Biedne Dziecko), ale mi się jednak wydaje, że po pierwsze są na świecie zastępy dzieci będące naprawdę dużo biedniejsze, dosłownie i w przenośni, a medialna rzeczywistość, w której przyjdzie żyć królewskiemu potomkowi nie zmieniła się z dnia na dzień i jego rodzice wiedzą jak wyrwać dla siebie i dla niego tyle prywatności, ile trzeba, mają też ku temu odpowiednie środki.
Ja mam jednakże inną refleksję związaną z królewskimi narodzinami. Ja po prostu Brytyjczykom zazdroszczę. Ten mały chłopczyk samym faktem, że się urodził, wzbudził ogromne pokłady dobrej energii nie tylko na Wyspach, ale na całym świecie. Czekali nie niego wszyscy, na wszystkich kontynentach, zakładam, że wszyscy się ucieszyli, że urodził się zdrowy, że ma przeszczęśliwych rodziców. U wielu osób wzbudził też z pewnością refleksje nad tym jaki będzie świat kiedy, za te pięćdziesiąt lat, obejmie tron, przed jakimi stanie wyzwaniami. Niewielu z nas śledzących jego narodziny doczeka momentu kiedy to nastąpi.
Dwa lata temu odbył się królewski ślub, na punkcie którego świat oszalał, który oglądano w telewizjach na całym świecie. Na ulicach w Londynie niezliczone flagi, balony, ludzie kibicujący parze młodej, cieszący się, będący dumni ze swojej narodowości, widzącej w królewskich zaślubinach ciągłość swojej tradycji i źródło swojej tożsamości narodowej. Rok temu, ogromny jubileusz sześćdziesięciu lat panowania Elżbiety II. W tym roku Royal Baby. Ludzie wiwatujący, cieszący się, pijący zdrowie przyszłego króla, bawiący się na ulicach, składający życzenia królewskim rodzicom. I tego właśnie Brytyjczykom zazdroszczę; patriotycznego uśmiechu i patriotycznych toastów. Niestety, polskie poruszenia ostatnich lat kojarzą się wyłącznie negatywnie. Najpierw zjednoczyliśmy się na moment opłakując JPII. Następnie, oczywiście, Smoleńsk oraz wszelkie związane z nim miesięcznice i rocznice, marsze z pochodniami, mówienie o zdrajcach i tchórzach. Nie wspominam już o tym, że wszystkie te polskie zjednoczenia są chwilowe, kruche i oczywiście obowiązkowo martyrologiczne. Nie wiem, może ja nie pamiętam po prostu niczego pozytywnego, co by nas scaliło jako naród, z czego wspólnie byśmy się wszyscy cieszyli, co wspominali z uśmiechem, i co świętowali. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to moment wejścia do Unii Europejskiej, ale to było jednak już jakiś czas temu.
Notabene, bardzo podobało mi się to, że wczoraj wieczorem oglądając TVN24 ekran podczas rozmowy redaktora z panami Kaliszem i Gowinem był podzielony na mniejszą część z politykami oraz na większą część z obrazem drzwi szpitala w Londynie. Królewski bobas mógł w każdej chwili przerwać tą kolejną nic-nie-wnoszącą polityczną pogadankę o niczym tylko tym, że dumni rodzice pokażą go światu, tylko tym, że się urodził, że jest. I faktycznie, Royal Baby dla mnie też było wczoraj dużo ważniejsze.