ZTM wlepia mandaty podróżnym z biletami czasowymi, bo autobusy stoją w korkach. To absurd. ZTM oczekuje, że będziemy zakładać, że rozkład jazdy nie obowiązuje i przejazd autobusem z jednego punktu do drugiego będzie dłuższy niż zapowiadany.
Joanna Erbel - kandydatka na prezydentkę Warszawy, socjolożka, miejska aktywistka.
Lokalne media poinformowały o kontrolerach usiłujących wlepić mandaty pasażerom i pasażerkom z 20-minutowymi biletami. Bilety straciły ważność, bo autobus utknął w korku spowodowanym wciąż nieukończonymi pracami przy budowie metra w okolicy Dworca Wileńskiego. Podróżni i podróżne nie byli przygotowani na to, ze podroż będzie trwać trzy razy dłużej niż zwykle i jak co dzień kupili bilety 20-minutowe. Ta konkretna sytuacja rozeszła się po kościach, bo pasażerowie i pasażerki zbuntowali się solidarnie i kontroler odstąpił w końcu od wypisania kar. Jednak odstępowanie od mandatu nie jest regułą. Inny pasażer nie miał tyle szczęścia i nałożona została na niego kara w wysokości 190 zł.
Pasażerowie i pasażerki nie dość, że narażeni są niedogodności ze względu na remonty, bo wydłuża się czas przejazdów, to jeszcze dodatkowo ponoszą koszta – kupna droższego biletu, jednorazowego przesiadkowego za 4,40 zł (zamiast 20-minutowego za 3,40 zł), albo ryzyka mandatu. Miasto nie może wymagać od podróżnych ponoszenia takich kosztów. Oczekiwanie, że osoby przemieszczające się komunikacją publiczną będą zakładały, że rozkład jazdy nie obowiązuje i przejazd autobusem z jednego punktu do drugiego będzie dłuższy niż zapowiadany jest absurdem.
Oburzające jest tłumaczenie ZTMu-, który odwołując się na regulamin przewozowy twierdzi, ze pasażerowie powinni być przygotowani na to, ze czas przejazdu może się wydłużyć i powinni po upływie ważności swojego biletu skasować kolejny. Wtedy jednak podroż kosztowałaby ich przynajmniej 6,80 zł. W takiej sytuacji wpływy ZTMu byłyby teoretycznie wyższe, ale stosunek pasażerów i pasażerek do komunikacji miejskiej, który i tak nie jest już najlepszy, raczej by się nie poprawił. Jaki ma to wpływ na sprzedaż biletów i liczbę podróżnych decydujących się na jazdę bez biletu nie trzeba chyba wyjaśniać.
Dochodzimy do sytuacji, w której przewoźnik jest nieugięty i egzekwuje wysokie opłaty i kary, a pasażerowie i pasażerki czują się (nie bez racji) pokrzywdzeni. Na szczęście mamy okres przedwyborczy, więc po interwencji wiceprezydenta Wojciechowicza ZTM odstąpił od karania pasażerów i pasażerek.
Odroczenie kar nie pozwala jednak systemowo rozwiązać problemu. Sytuacja pasażerów i pasażerek, którzy nie są w stanie ocenić czasu przejazdu wyglądałaby inaczej, gdyby wprowadzić proponowany przeze mnie taryfiaktor. Wtedy do wyboru byłby bilet 20-minutowy za 2 zł lub bilet 45-minutowy za 3,40 zł. Warszawa jest w budowie, więc korki pojawiają się w miejscach, gdzie wcześniej ich nie było. Sytuacja osób w autobusach stojących w korku jest oczywista, ale co jeśli kontrola przytrafi się, kiedy ten korek już opuszczą. Możliwość wyboru taniego 45-minutowego biletu byłaby dawałaby bezpieczną alternatywę. Warto myśleć o uelastycznieniu taryfy i obniżki cen biletów.
Przykłady innych miast pokazują, ze obniżenie cen biletów przekłada się na wzrost ich sprzedaży i tym samym większe wpływy do budżetu. Poprawie ulega tez wizerunek transportu miejskiego który jest postrzegany jako firma dostarczająca usługi w rozsądnej cenie. Jeśli bilet kosztuje tylko 2zł, nie opłaca się ryzykować kary i warto wybrać transport publiczny zamiast samochodu, bo to się po prostu bardziej opłaca.
Gdy kupno wystarczającego zwykle biletu za 3,40 zł nie wystarczy do uniknięcia kary, może doprowadzić do sytucji, gdy wielu i wiele odwróci się od komunikacji miejskiej - wybierze samochód jako środek transportu albo zacznie jeździć bez biletu. W obydwu przypadkach traci miasto, czyli my wszyscy.