Czy to się prawicy podoba, czy nie, przynajmniej część żołnierzy powojennego, tzw. niepodległościowego podziemia jest słusznie wyklęta. Szkoda tylko, że piękny termin "wyklęty", znany na całym świecie dzięki Międzynarodówce ("Wyklęty powstań ludu ziemi"), został w Polsce zawłaszczony w zupełnie innym kontekście. Czyżby chichot historii?
IV RP rozpływa się w zachwytach nad żołnierzami wyklętymi, celebruje ich dzień, przyznaje specjalne świadczenia pieniężne i ordery, nazywa ich imieniem ulice, stawia pomniki, uczy w szkołach, że wyklęci to prawdziwi patrioci, bohaterowie godni szacunku i naśladowania.
Z roku na rok rozkręca się spirala obłędnego zachwytu ludźmi, którzy w oczekiwaniu na III wojnę światową, pomiędzy walkami z ludową władzą, napadali na wsie, rabowali, gwałcili, zamordowali przynajmniej 5 tys. cywilów, w tym 187 niemowląt i dzieci, a niektórzy z wyklętych są uznani za winnych ludobójstwa.
Jest jeszcze jeden aspekt ponurej historii wyklętych. Gdyby spełniły się ich plany i cele, Polska nie miałaby Ziem Zachodnich i Północnych, chłopi nie mieliby ziemi z reformy rolnej, większość Polaków byłaby bezrolnymi analfabetami.
Skoro mamy naprawdę odkłamać naszą historię, musimy mówić o wszystkich czynach wyklętych. Także tych ohydnych, które czynią pospolitych bandytów z tych, którzy je popełnili. Nie wolno robić bohatera z ludobójcy Burego, bo to uwłacza prawdziwym bohaterom.