
Reklama.
Pamiętacie taką scenę z filmu Dead Poets Society (Stowarzyszenie Umarłych Poetów), gdy Robin Williams, który gra niekonwencjonalnego nauczyciela w bardzo prestiżowej i tradycyjnej szkole, jest oskarżony o spowodowanie śmierci jednego z uczniów i zwolniony? Jego klasę przejmuje pryncypał. Williams opuszcza salę w milczeniu. Uczniami przyglądającymi się tej scenie targają dwa uczucia: strach przed konsekwencjami i chęć okazania solidarności z lubianym nauczycielem. Nie wiedzą, jak się zachować.
Gdy nie wiesz, jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie - uczył nas prof. Bartoszewski. W filmie zwycięża przyzwoitość i wyzwala w chłopcach odwagę. Jeden po drugim wskakują na ławki i żegnają swojego nauczyciela tytułowymi słowami wiersza Walta Whitmana: "O' Captain! My Captain!". Wiersz honoruje zamordowanego Abrahama Lincolna i jest hołdem dla jego dokonań dla amerykańskiego narodu i kraju.
To co się dzieje teraz w Polsce przypomina mi tę scenę. Część ludzi jest już targana strachem przed reżimem PiS, że wejdą w nocy do domu, że włamią się do komputera, podsłuchają, podpatrzą, wyrzucą z pracy, zgnoją lub umoczą w sfabrykowaną aferę. Część pamięta ten sam strach z PRL, część posmakowała go w latach 2005-2007 za pierwszych rządów PiS, gdy Barbara Blida popełniała samobójstwo, by nie dobrali się do niej żywcem.
A jednak i mimo wszystko, gdy PiS rozpoczął nagonkę z pomyjami na Lecha Wałęsę, gdy niekonwencjonalny i kontrowersyjny lider wolnej Polski staje się obiektem publicznego kamieniowania esbeckim g....em, zwykli ludzie zaczynają wchodzić na ławki.
Strach rodzi wściekłość, wściekłość rodzi odwagę, odwaga rodzi akcję.
Wstawiamy zdjęcia Lecha w miejsce swoich zdjeć profilowych na Facebooku, piszemy: "Je suis Bolek!", dołączamy do akcji protestacyjnych, drukujemy oświadczenia i protesty.
O' Captain! My Captain!
Mówimy, że nie obchodzi nas czy był Bolkiem czy nie. Wybaczamy i prosimy o wybaczenie. Wszyscy jesteśmy Bolkami w solidarności z nim, który stał na czele, gdy szliśmy po wolność i demokrację.