NASA otrzymuje ledwie około 0,5% amerykańskiego budżetu, ale dla niektórych to i tak stanowczo za dużo. Po co badać kosmos i poszukiwać życia poza naszą planetą, skoro Bóg stworzył dla nas Ziemię i o kosmitach nie wspomina? Wszystkie potrzebne nam odpowiedzi znajdują się „tu” i najlepiej na nie przeznaczyć środki z budżetu.
Co roku Stany Zjednoczone wydają około kilkunastu miliardów dolarów zasilając budżet NASA i pieniądze te przeznaczane są między innymi na poszerzanie naszej wiedzy o kosmosie, eksplorowanie go, czy też poszukiwanie miejsc, gdzie teoretycznie mogło powstać życie pozaziemskie (jak np. księżyc Jowisza: Europa). Zaledwie mała część z kilkunastu miliardów dolarów, jakie rocznie wydaje NASA przeznaczana jest na coś, co moglibyśmy nazwać „poszukiwaniem życia pozaziemskiego”. Najwyraźniej jednak nawet te, dość skromne środki (chociażby w porównaniu z ponad 600 miliardami dolarów przeznaczanymi na obronę) mogą być źródłem frustracji, szczególnie gdy uznaje się, że tylko Ziemia jest wyjątkową planetą, stworzoną specjalnie dla nas – ludzi.
Tym, który (ostatnio) skrytykował marnowanie milionów dolarów na takie próżne poszukiwania obcych, gdy Biblia o nich nie wspomina był kierownik kreacjonistycznego muzeum (miejsca, gdzie przekonuje się zwiedzających, że dinozaury żyły razem z ludźmi, a Ziemia wcale nie ma 4,72 miliarda lat) i CEO organizacji Answers in Genesis: Ken Ham. Ham może być w Polsce mało znany, jednak w Stanach, od kiedy stanął na czele kreacjonistycznego muzeum (to wcale nie jest oksymoron…) oraz zaczął występować jako „ekspert” w telewizji, przeistoczył się w dość znaną postać. Ham, choć jest Australijczykiem, zaaklimatyzował się wśród religijnych Amerykanów znakomicie i stanowi świetny przykład bycia konsekwentnym w swoich – mocno fundamentalistycznych – przekonaniach.
Kilka dni temu media obiegła informacja, jakoby Ken Ham nawoływał do zaprzestania finansowania NASA, ponieważ jeżeli trafimy na obcych, to ci obcy i tak nie trafią do nieba, i skazani są na wieczne potępienie w piekle. Po co zatem ich szukać skoro nawet nie da się ich nawrócić (warto zauważyć, że papież Franciszek jest znacznie bardziej otwarty na chrzczenie i „ratowanie” kosmitów)? Prezenterzy, prowadzący i redaktorzy praktycznie jednym głosem obśmiali Hama, uznając wypowiedź za przykład „zakręconego, szalonego wyjątku”. Takiego religijnego ekscentryka, do którego się pobłażliwie uśmiechamy słuchając jego dziwacznych teorii. Czy jednak słusznie?
Sam zainteresowany poczuł się urażony i postanowił wyklarować swoje stanowisko (m.in. na stronie: answersingenesis.org). Jak głupi lub nieuczciwi byli krytykujący go ateiści (a na nich się skoncentrował) skoro nie zrozumieli, że nie wierzy w kosmitów i przedstawiał jedynie „teologiczne argumenty” świadczące za nieistnieniem obcych. A że wcześniej napisał:
Jezus nie stał się „Bogiem-Klingonem” czy „Bogiem-Marsjaninem”! Tylko potomkowie Adama mogą zostać zbawieni. Syn Boży pozostaje “Bogiem-człowiekiem” – naszym zbawicielem. […] Całkowicie mylą się ci, którzy sugerują, że obcy mogliby przyjąć głoszoną ewangelię.
No cóż, mogło to zmylić niejednego…
Jednak muszę przyznać rację Hamowi – nie twierdzi, że jeżeli kosmici istnieją, to trafią do piekła. Twierdzi, że ci hipotetyczni kosmici będą tacy jak wszystkie inne zwierzęta: pozbawionymi dusz, podległymi ludziom, nieistotnymi istotami, z którymi możemy robić co chcemy. W końcu Jezus nie stał się też „Bogiem-Ośmiornicą” i Ewangelia nie została skierowana do głowonogów. To dla mnie niezwykle logiczne stanowisko. Skoro Jezus przyszedł na „nas”, to tylko „my” jesteśmy wybrani. A teraz dookreśl sobie „nas” oraz „my” jak Ci się żywnie podoba (może np. nie obejmować pewnych grup etnicznych).
Wracając jednak do sensu kilku wypowiedzi (i późniejszego filmiku, który z założenia miał być zabawny i sarkastyczny): Ham nie jest wyjątkiem, ekscentrykiem, z którego można się pośmiać, bo na pewno nikt a nikt nie weźmie tego, co mówi poważnie. Przecież za jego muzeum i organizacją Answers in Genesis stoi tysiące ludzi, którzy myślą podobnie jak on. Ken Ham jedynie nie obawia się głosić publicznie tego, co wielu religijnych amerykanów (i nie tylko amerykanów) uważa, ale może zachowuje dla siebie. Dlatego też ostatnie wypowiedzi Hama to nie tylko „teologiczne rozważania” oderwane od rzeczywistości – to propozycje polityczne dotyczące celów, na które państwo powinno przeznaczać pieniądze podatników. I sam Ham tego nie ukrywa:
Odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie stawia przed nami życie nie znajdziemy u nieistniejących obcych ale poprzez objawienie Twórcy w Biblii i Jego Synu – Jezusie Chrystusie […].
Niezliczone setki milionów dolarów, które przez lata przeznaczyliśmy na te zdesperowane i bezowocne poszukiwania życia pozaziemskiego wprawiają mnie w osłupienie.
Co zdaje się mówić Ham? Że finansowanie z budżetu (świeckiego?) państwa rzeczy, które nie zgadzają się z Biblią jest bezsensowne i najlepiej z niego zrezygnować. To niezwykle ogólny zarys programu budżetowego, dla którego punktem wyjścia będzie jedno z odczytań jednej z religijnych ksiąg. A przecież z łatwością możemy sobie wyobrazić jak wyglądałyby propozycje budżetowe innych oddanych wiernych: mormoni domagaliby się pieniędzy na odnalezienie zaginionego plemienia Izraela, które uciekło do Ameryki oraz dotowania magicznej bielizny dla uczniów szkół publicznych (by owe dzieci chronić), z drugiej strony np. scjentolodzy chcieliby więcej pieniędzy dla NASA na poszukiwanie planety Kolob oraz środków na powszechne „audytowanie” ludzi.
Jeszcze łatwiej jest jednak sobie wyobrazić zakazy i ograniczenia narzucane na budżet ze względów religijnych ponieważ do takich sytuacji dochodziło i wciąż dochodzi w niejednym państwie. Wystarczy sobie przypomnieć George’a Busha Juniora i jego zamrożenie publicznego finansowania badań nad komórkami macierzystymi na 8 lat, gdy był prezydentem (o innych religijnie umotywowanych prawach takich jak coraz to nowe ustawy „zakazujące homoseksualizmu” pojawiające się w państwach afrykańskich, gdzie wprost uzasadnia się je Biblią nie będę wspominał). Dlatego też możemy się śmiać z Kena Hama i jego „ekscentrycznych poglądów”, ale gdy kilku takich Hamów wygra wybory w swoich okręgach nie będzie już nam tak do śmiechu.