Kiedyś, jeszcze na studiach, miałam staż w Brukseli, było to dla mnie obce wtedy miasto. W dodatku lało niemiłosiernie, było szaro i dość smutno. Włócząc się po mieście, szukałam miłego miejsca na kawę i trafiłam do kawiarni, w której mój wzrok przyciągnął duży, drewniany stół umiejscowiony na środku tej niewielkiej kawiarni...
Chleb i wino – blog dla ludzi stęsknionych za zapachem prawdziwego chleba, lubiących miejsca, w których dobre jedzenie idzie w parze z dobrym dizajnem
Wokół stołu siedzieli obcy sobie ludzie, obcy, ale mili wobec siebie, otwarci, z minuty na minutę jakby trochę mniej sobie obcy. Nieśmiało przyłączyłam się do nich. Siedziałam z nimi oczarowana faktem, że ludzie wybrali miejsca przy wspólnym stole, mimo wolnych, przytulnych i intymnych stolików obok.
Poczułam się znów trochę jak w domu, jak u siebie.
Dziecięce wspomnienie „bycia razem” przy stole wróciło, ale teraz stało się jeszcze bardziej ekscytujące, ponieważ miejsce tradycyjnie zarezerwowane dla rodziny i przyjaciół zajęli nieznajomi. Ich bliska obecność i wspólne jedzenie wzbudziło we mnie pozytywną ciekawość, autentyczną i naturalną chęć zbliżenia się na innych i, co zabrzmi pewnie górnolotnie, wiarę w to, że żyjemy w otwartym społeczeństwie.
Wiele razy wspominałam później ten stół i na próżno szukałam go w Warszawie. Jednak wtedy w Polsce nastał trend „zamykania się”, czego przykładem są zamknięte za wysokim murem osiedla, nieznający się sąsiedzi, stoliki zaszyte w kawiarnianych kątach. Na szczęście zauważyłam, że był to trend krótki, wynikający z zachłyśnięcia się kapitalizmem i spowodowany zmęczeniem narzucanej nam wspólnotowości w czasach PRL. Czułam, że nie może on trwać długo, ze to musi się zmienić i chciałam w tej zmianie wziąć jakiś udział.
W późniejszym czasie sens wspólnotowości wyrażonej we wspólnym spędzaniu czasu przy stole tylko się wzmacniał. Wielokrotnie podczas swoich podróży obserwowałam fenomen wspólnego stołu, ludzie chcą się integrować, siedzieć obok siebie, wymienić się gazetą, opinią albo… cukrem.
Z przyjemnością obserwuję i „czynnie wyznaje” ten wspólnotowy trend, który zastosowałam w naszej rodzinnej piekarni Charlotte. Chleb i wino. Ale widzę, że działa on nie tylko w mojej branży. Jest silnie obecny we współczesnym wzornictwie (nie miałam wątpliwości, że Tomek Rygalik, którego poprosiłam o pomoc w zaprojektowaniu mojego wymarzonego, dużego stołu, od razu zrozumie mój cel i ideę, jaka się za nim kryje). Stworzyliśmy stół zainspirowany starymi stołami rzemieślniczymi.
Nasz stół, popularnie zwany Common Table, trochę się już wygiął, popękał, ma sęki i nie jest lakierowany. Należy do nas wszystkich, zawsze znajdzie się przy nim miejsce. Cieszę się ogromnie, że idea bycia razem, wymiany myśli, wspólnego jedzenia i picia przyjęła się na placu Zbawiciela.
Duży, wspólny stół, posiłek w gronie rodziny lub przyjaciół to symbol tradycji. Nową wartością jest czerpanie i odnoszenie się do tej tradycji, ale w nowym wymiarze, odpowiednim do współczesnych czasów i potrzeb. Dlatego nasz stół nie stoi w prywatnym domu, tylko w miejscu publicznym, dostępnym dla wszystkich, gdzie szybko i trochę w biegu można napić się lub zjeść we wspólnotowej atmosferze i choć przez chwilę poczuć się jak w domu.