Pojęcie ponowoczesności odnosi się do etapu rozwoju ludzkości, gdy ważne kiedyś i obowiązujące normy i wartości regulujące życie i organizujące społeczną egzystencję, znikają i zostają zastąpione przez inne, albo też po prostu ulegają całkowitemu rozkładowi, a w ich miejsce nie pojawiają się nowe.
Kiedyś żyliśmy w wielopokoleniowych rodzinach i zwartych społecznościach, które każdemu gwarantowały użyteczność i uwagę. Byliśmy sobie wzajemnie potrzebni. Obecnie dominuje postawa zamknięcia. Zamykamy się w swoich domach za wysokimi ogrodzeniami, mieszkaniach na monitorowanych osiedlach, nie znamy sąsiadów, a starszych członków rodziny traktujemy jak niewygodny balast, którego można pozbyć się, lokując w mniej lub bardziej ekskluzywnym domu spokojnej starości. Ludzi napotykanych na ulicach traktujemy obojętnie, niechętnie a nawet wrogo. Dalecy jesteśmy od niesienia pomocy komuś, kto zasłabnie lub dziwnie zachowuje się w miejscu publicznym. Od takich osób uciekamy w przeświadczeniu, że to pijak lub wariat. Normalne, ludzkie odruchy urastają do rangi bohaterstwa. Nie mamy już przyjaciół, tylko znajomych – z czego 90% na Facebook’u. Nawet najbardziej intymne związki stają się czymś tymczasowym i ulotnym, bo przecież od czasu do czasu partnera trzeba wymienić na młodszy model.
Pracoholizm i niewola kariery
Praca zawsze była ważnym aspektem osobistej identyfikacji i składową autodefinicji człowieka. Każdy chciał być kimś – krawcem, stolarzem, prawnikiem, bankierem. Chciał zarabiać na życie robiąc to, w czym był dobry. Teraz jednak praca i kariera stały się celem samym w sobie, spychając na dalszy plan wszelkie inne aspekty życia. Poświęcamy jej niemal cały swój czas – od przebudzenia do zaśnięcia, nie dostając wiele w zamian. Zarabiając wiele, mamy za dużo pieniędzy, których nie jesteśmy w stanie wydać, bo nie mamy kiedy. A zarabiając mniej, walczymy ciągle o swój byt, nie mając czasu na nic więcej. Odreagowujemy stres związany z pracą na imprezach lub uprawiając ekstremalne sporty, zbierając przy okazji wiele lajków na FB. Jednak, gdy gasną światła i zostajemy sam na sam ze sobą, czujemy się puści. Wieloletnie dążenie do kariery zawodowej kończy się zazwyczaj poczuciem wypalenia i mało optymistyczną refleksją o bezcelowości dotychczasowego życia.
Konsumpcjonizm
Mało kto zadaje sobie obecnie frommowskie pytanie: „mieć czy być?”. Odpowiedź jest jasna – mieć, gromadzić, posiadać. Ta obsesja nie ma granic. Gdy słyszę wypowiedź młodej kobiety, która marzy o wielkiej garderobie, by spędzać czas ze swoimi ubraniami, to wiem, że to jest właśnie znak tych czasów. Zwłaszcza w Polsce, w której demokracja i wolny rynek są bytami dosyć młodymi, widać to zachłyśnięcie się nieograniczonymi możliwościami. Kupujemy, jemy i konsumujemy wszystko i bez ograniczeń. Tak jakby jutra miało nie być. Zakupy i jedzenie to obecnie najlepszy lek na wszystko, na każde niepowodzenie, każde życiowe potknięcie i zawód. Niestety nie wzbogacają one naszego wnętrza. Nie czynią nas bardziej odpornymi na życiowe ciosy. Wręcz przeciwnie, po konsumpcyjnym szale mamy podobnego kaca, jak po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu.
Tak skonstruowany człowiek ponowoczesności jest przede wszystkim obojętny na wszystko. Nie udziela się społecznie, nie chodzi na wybory, nie pomaga innym i nie funkcjonuje w szerszej społeczności. Dba tylko o siebie i swój interes. Dopiero brutalne wyrwanie go z utartych szlaków i bezpośrednie zagrożenie jego bezrefleksyjnej egzystencji, może wywołać jakąś reakcję. Pytanie tylko, jaką? Czy będzie to pełen wrogości do wyimaginowanych wrogów wybuch ślepej nienawiści, czy przebudzenie do świadomego kierowania swoim losem i kreowania otoczenia?