Maksyma "nigdy nie odmawiam" jest jedną z najbardziej niebezpiecznych i zdawałoby się najbardziej desperackich jakim dane było się ukuć. Savoir-vivre uwielbia jednak duże kwantyfikatory, kategoryczność, sztywne zasady. Kieliszek zawsze taki, koszula nigdy taka. Gdy przyjrzeć się im wszystkim uważnie, pojedynczo, składają się za każdym razem na logiczne i najbardziej optymalne wyjście z sytuacji. I o ile wyżej wymieniona zasada w swoim ogólnikowym kształcie nigdy nie znajdzie się w ich zbiorze, to po następującym doprecyzowaniu śmiało możemy uznać ją za grzeczność: "nigdy nie odmawiam przyjścia na ślub".
Bo dziecko ma zawody w innym mieście, bo za daleko, bo żona nie będzie się dobrze bawić, bo matka nie idzie więc ja też nie, bo nie mamy z kim zostawić psa. To tylko część powodów, które przytaczają rozgoryczeni państwo młodzi na forum gazeta.pl, jakie przyszło im usłyszeć od osób zaproszonych na wesele. Rozgoryczeniu się nie dziwię ani trochę i to nie ze względu na nieobecność tamtych państwa, ale z powodu braku taktu, z jakim dane było młodym się zetknąć. Bo deklarowanie każdego z wymienionych powodów nieobecności jest dużym brakiem taktu. Ustalmy coś na początku: bycie zaproszonym to przywilej, a nie problem.
Zaproszenie z definicji tym różni się od biletu wstępu, że nie da się go kupić, nie da się samemu zagwarantować sobie obecności. Z tym faktem wiąże się zaszczyt, który spotyka nas, gdy znajdujemy się w gronie "dopuszczonych" do uczestnistwa. Nie inaczej jest z zaproszeniem na ślub - nie zapominajmy o tym, wymyślając wymówki i z góry rezygnując z udziału w uroczystości. Częstym i niestety dość paskudnym argumentem jest "nie lubię takich imprez". Inni dopełniają: "...więc mam święte prawo nie iść, nie robić nic wbrew sobie". Prawo - oczywiście. Ale dlaczego w ogóle patrzeć na sprawę w ten sposób?
Pamiętajmy, że uroczystości ślubne mają swój ważny element publiczny - deklaracja wypowiadana w obecności świadków, rodziny, jest istotnym mechanizmem całego rytuału. Rytuału, który czyni święto z codzienności, który pomaga uświadomić sobie wagę wydarzenia i podnosi rangę przysięgi. Na świadków, gości, wybieramy sobie te osoby, od których nasza tożsamość jest w pewien sposób uzależniona, wyznaczona przez nie. I nawet jeśli zostaliśmy zaproszeni przez ledwie znanego kuzyna i mamy poczucie, że zrobił to z obowiązku, bo tak nakazuje rodzinna tradycja doceńmy właśnie ten aspekt - to właśnie nasza funkcja - rola kuzynki, kuzyna, szwagierki, ciotki sama w sobie jest wartością dla tej uroczystości. I nawet jeśli się nie znamy osobiście - zwróćmy uwagę, że jednak pełnimy rolę części rodziny i niechby była ona dla nas tylko formalnością, abstrakcją - jest jednak niezbywalna i przez to ważna - doceńmy i nie koncentrujmy się jedynie na czubku własnego nosa i naszym samopoczuciu. Wypełnienie tej społecznej, rodzinnej w tym przypadku roli, powinno dostarczyć nam powodów do dumy. Poza tym zawsze możemy skorzystać z okazji, by poznać się lepiej z dalekim kuzynostwem. Sympatia nie jest tu jednak warunkiem koniecznym. Jeśli nie pałamy nią do przyszłych małżonków, pokażmy przynajmniej, że z godnością wypełniamy rodzinne obowiązki i z uwagą śledzimy rozrost drzewa genealogicznego, no i że potrafimy być ponad humory i gusta. To świadczy dobrze o nas samych i o naszej dojrzałości.
Czy wynika z tego, że mamy się zmuszać? Nie zmuszać, tylko podjąć wysiłek zmiany nastawienia. Miejmy świadomość, że to nie my odgrywamy w całej sprawie pierwsze skrzypce, ale nie marudźmy, spróbujmy odnaleźć się w swojej roli i wycisnąć z tego jak najwięcej pozytywnych aspektów. Postarajmy się dobrze bawić, rozdać parę uśmiechów i miłych słów. To może wyjść nam tylko na dobre.
Nie znosimy zabaw oczepinowych? Postarajmy się dyplomatycznie uśmiechać z kąta sali. Wspierać młodych i stanowić dla nich radosne tło. Granie ról drugoplanowych z dumą jest dużą sztuką, spróbujmy jej sprostać. Nie lubimy weselnej muzyki? Zastanówmy się nad tym, co tak naprawdę nam w niej przeszkadza? Czy chwilowe dostosowanie się, które sprawi innym przyjemność, aż tyle nas będzie kosztować? Pokażmy, że umiemy odnaleźć się w każdej sytuacji. Nie lubimy tańczyć w ogóle? No cóż, warto się zastanowić, czy nie czas coś z tym zrobić! Taniec jest nieuniknionym elementem społecznej integracji, być może warto się przemóc i nauczyć paru kroków, by dodać sobie pewności siebie i z przyjemnością wypełniać ten towarzyski obowiązek. Nauka tańca była od zawsze elementem dworskiego wykształcenia, do dziś choćby w popularnych angielskich szkołach etykiety dla dziewcząt kładzie się na to nacisk. Kluczem w całej sprawie jest to, by chcieć dać coś od siebie. W ostateczności zawsze można ograniczyć się do rozmów z rodziną, czy poznać w czasie trwania hulanek nowe osoby.
Częstym argumentem są kwestie finansowe. Wesele to niemały wydatek, savoir-vivre wprost zaznacza, że należy pojawić się z wartościowym prezentem dla młodej pary. Jednak aby nie odczuwać dyskomfortu związanego ze sporym kosztem, warto utworzyć sobie w ramach domowego budżetu fundusz na tego typu okazje. Skoro wiemy, że uroczystości rodzinne są nieodzownym elementem naszego życia, dlaczego nie zabezpieczyć się na tę okoliczność? Wszak prawdziwej damy czy gentlemana nic nie powinno zaskoczyć. Ponadto gdy uświadomimy sobie rangę wydarzenia, niekoniecznie w prywatnym wymiarze, ale choćby w tym "rodzinotwórczym" - z pewnością okaże się warte wysiłku finansowego. A najlepiej przypomnijmy sobie nasz własny ślub i emocje z nim związane.
Być może moje podejście wydaje się nazbyt idealistyczne. Oczywiście - zasady etykiety z natury opisują sytuacje schematyczne. Poszczególne przypadki muszą być rozpatrywane indywidualnie. Ambicją moją jest uchwycić podstawową rzecz, która przy tym rozpatrywaniu ma okazać się pomocna - zaproszenie jest zawsze zaszczytem i tak je traktując nigdy nie popełnimy gafy.
Jeśli jednak powód, który uniemożliwia nam udział w zabawie - mam tu na myśli żałobę, chorobę najbliższej osoby, zaawansowaną ciążę, etc - pamiętajmy, by odpowiednio wcześniej uprzedzić o naszej nieobecności. Czekanie na to, że organizatorzy będą się dopytywać, stawia ich w niezręcznej sytuacji, a z naszej strony jest dowodem lekceważenia.
Rozważając przyjęcie zaproszenia nie zapominajmy o bardzo ważnym fakcie - mimo, iż dla gościa jest to wesele jedno z wielu - dla młodej pary jest (idealistycznie podchodząc do sprawy) jedynym i najważniejszym. Stąd też nietaktem jest od razu przy odmowie zaproszenia proponowanie spotkania po ślubie. No bo skoro po ślubie damy radę, to dlaczego nie postaramy się być z nimi w ten ważny dzień, który przecież się nie powtórzy, a na który zostaliśmy przez nich wybrani spośród innych bliskich osób. Pamiętajmy też, że tej nieobecności nie nadrobimy już nigdy. I że w każdej chwili w przypadkowej rozmowie temat może powrócić, a nam będzie niezręcznie.
I jeszcze jedno - nie odmawiamy SMSem. Dzwonimy, a w przypadku oficjalnej relacji (szef, osoba starsza rangą, etc.) wysyłamy pisemną informację. Pamiętajmy też, by na przyjęciu pojawić się punktualnie - wszak to wymóg przyjęć zasiadanych i każde spóźnienie utrudnia przebieg wydawania posiłków.
Na koniec pytanie: jaki jest Wasz rekord, jeśli chodzi o liczbę otrzymanych zaproszeń na wesela w przeciągu jednego roku?