Przedszkole może być świetnym miejscem poprawiania szans edukacyjnych dzieci, dlatego tak ważny jest powszechny dostęp do edukacji przedszkolnej. Niestety często bywa pierwszym miejscem segregacji i ograniczania tych szans. Jak to właściwie powinno być zorganizowane?
Profesor Tomasz Szkudlarek w ostatnich Wysokich Obcasach bardzo dokładnie objaśnia procesy powodujące coraz większe rozwarstwienie społeczne związane z organizacją systemu edukacji. Mówi między innymi o tym, dlaczego występuje tak silny opór przed powszechną szkołą podstawową. Tymczasem przedszkole, najlepiej, aby - tak jak jest to w wielu krajach - było organizacyjnie związane z tą szkołą, dawało każdemu dziecku w jak najbliższej odległości od domu jednakowy dostęp do wszystkich działań edukacyjnych potrzebnych na danym etapie, aby było równie powszechne jak ta szkoła.
Argumentacja profesora objaśnia przy okazji również, dlaczego wielu z rodziców, którzy płacą za przedszkole od września o połowę mniej niż wcześniej, buntuje się przeciwko temu i koniecznie chce dopłacić. Chcą oni mieć - choćby złudne - przekonanie, że ich dziecko, otrzymuje coś więcej i lepiej niż jego rówieśnicy. Tymczasem działania państwa zmierzają do tego, aby ze stanu, w którym przedszkole jest rzadkim dobrem, dostępnym tylko dla dzieci najbardziej zamożnych i świadomych rodziców, dojść do momentu, w którym stanie się ono dobrem powszechnym i właśnie naprawdę wyrównujacym szanse.
W czasach PRL-u, które wielu wspomina jako dające wszystkim tanie przedszkola, nigdy faktyczny do nich dostęp nie przekroczył 30-40%. Przedszkole miało status przechowalni dziecka podczas pracy rodziców w państwowych zakładach pracy. Na terenach wiejskich, gdzie mieszkała większość społeczeństwa, zwyczaju posyłania dzieci do przedszkoli na ogół nie było, a dziecko ze zorganizowaną edukacją stykało się dużo później. Dzieci niepracujących matek w miastach także nie miały na państwowe przedszkole żadnych szans.
Czym wcześniej zobaczy dziecko fachowy nauczyciel, tym większe szanse również szybszego dostępu do logopedy czy innego terapeuty, gdy jest taka potrzeba, tym mniejsze lęki przed funkcjonowaniem w grupie, tym lepsze umiejętności społeczne na starcie szkolnym. Programy z funduszy europejskich zafundowały bezpłatne przedszkola również na wsiach oraz dla dzieci ze środowisk zaniedbanych w miastach, pracujące co prawda w trochę okrojonym wymiarze godzin. Został pokazany sens działań edukacyjnych na tym etapie i rozbudzone apetyty. Dzieci po tych małych przedszkolach stały się śmielsze, odważniej funkcjonujące wśród lepiej zadbanych wcześniej rówieśników.
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że w publicznej szkole opieka świetlicowa i rozliczne zajęcia dodatkowe są za darmo. Przecież tak samo może być na etapie przedszkolnym. Najlepiej, aby przedszkole mogło być w ogóle bezpłatne. I jeszcze oferować codziennie bezpłatny angielski dla wszystkich. Wierzę, że kiedyś nasze państwo będzie na to stać, tak jak już stać na to niektóre samorządy. Czy, gdyby tak się stało od zaraz, rodzice byliby jeszcze bardziej niezadowoleni i koniecznie chcieliby ratować swoje maluchy przed tym co bezpłatne i powszechne, również od przedszkola? Pewnie tak, bo straciliby poczucie, że zapewniają coś więcej i lepiej swoim dzieciom.
Kiedyś języka obcego zaczynaliśmy się uczyć od klasy V. Potem stopniowo przesuwało sie to coraz niżej. Decyzje o wprowadzeniu obowiązku nauki języka obcego od I klasy szkoły podstawowej były poprzedzone bardzo uważnymi analizami, ilu już mamy nauczycieli - czy starczy ich dla wszystkich. Zrealizowano wiele programów z funduszy europejskich pozwalających obecnie pracującym w szkołach nabyć kwalifikacje również do nauki języka obcego. Coraz więcej absolwentów studiów przygotowujących do wczesnej edukacji kończy te studia już z poziomem znajomości angielskiego, pozwalającym jego nauczać.
Decyzje o dalszym upowszechnianiu edukacji przedszkolnej mogą być połączone z wpisaniem do podstawy programowej języka obcego również na etapie przedszkolnym. Zajęcia umuzykalniające czy plastyczne już w tej podstawie są. Potrzeba działań wyrównujących różne dysfunkcje czy korekcyjnych na każdym etapie także już wynika z obowiązujących przepisów. Może przychodzi czas na języki obce? Przecież jest jasne, że czym szybciej, w zabawie, zaczniemy oswajać z językami obcymi, tym dla naszych maluchów lepiej. Wiele osób znających języki obce poszukuje obecnie pracy. Jeśli zwiększamy dostęp do edukacji przedszkolnej, jedna z nauczycielek w przedszkolu mogłaby znać język angielski i zapewniać każdej grupie po pół godziny dziennie zabawy w tym języku (lub na początek co drugi dzień)?
Wowczas, obecna kadra, albo musi się nauczyć języka, albo oddać trochę godzin angliście. Albo przyjąć pod swoja opiekę grupę dzieci więcej, żeby wszyscy dalej mieli pracę w tym samym wymiarze. Mamy jeszcze około 30% dzieci do zagospodarowania. Obecna oferta za złotówkę może sprawić, że przyjdą do przedszkoli kolejne dzieci, których rodziców do tej pory na to nie było stać.
Wprowadzenie języka obcego w przedszkolu, choćby najpierw jako fakultatywne i stopniowo rozszerzane, zlikwidowałoby najpoważniejszy argument chcących koniecznie coś dodatkowo fundować swoim dzieciom. Organizacja pracy przedszkola może przypominać szkolną, w tym sensie, że część godzin pracy może być przeznaczona dla nauczyciela języka, czy powadzącego gimnastykę korekcyjną lub terapię logopedyczną. Mamy inne przyzwyczajenia, chcemy płacić dodatkowo. Ale dziecko z wadą wymowy potrzebuje jak najwcześniej logopedy, żeby pomóc mu na starcie szkolnym, bez względu na to, czy jego rodziców na to stać.
Pewnie ci, którzy do tej pory najdrożej płacili za najbogatszą ofertę dodatkową dla dzieci, jeszcze przez jakiś czas będą chcieli je ratować przed zetknięciem z tym mniej zamożnym i uprzywilejowanych rówieśnikiem. Jednak to tego rówieśnika trzeba ratować, dać mu szansę wyjścia z dziedziczenia biedy i bezrobocia, odkrycia i rozwinięcia talentów. To po jego przede wszystkim stronie musi być publiczna edukacja.