Gruchnęła (niepotwierdzona) wiadomość, że małą Afgankę zamordowano, bo była leczona w Polsce. Sparaliżowało mnie. Poznałam śliczną Zarkę, widziałam jaką życzliwością otoczono ją w bydgoskim szpitalu, że nie wspomnę o opiece medycznej. Czy już wtedy jakąś głowę zatruwała myśl, że Zarę zbrukał dotyk niewiernych? Że jedynym ocaleniem jest śmierć?
Katarzyna Kabacińska Chorująca – bywa, że kpiąca, czasem wątpiąca, zawsze wojująca
W listopadzie 2012 roku oczy całej Polski były skierowane na Bydgoszcz. Do tutejszego X Wojskowego Szpitala Klinicznego przywieziono na operację 6-letnią Afgankę ranną podczas jednej z potyczek tamtejszej policji z talibami. Pamiętam, jak rozmawiałam wówczas z komendantem lecznicy, płk. dr Krzysztofem Kasprzakiem, który podejrzewał przerwanie nerwu kulszowego i jego pełną regenerację szacował na wiele miesięcy i 35 tys. złotych. Jednak wysokospecjalistyczna diagnostyka, na którą mała Zara nie mogłaby liczyć w Afganistanie, pozwoliła ustalić, że symptomy anatomicznego przerwania nerwu dawała tzw. czasowa jama pulsacyjna powstała na skutek postrzału. To pozwoliło odstąpić od skomplikowanego zabiegu rekonstrukcji, do sfinansowania którego zgłosił już nawet darczyńca i dziewczynka poddana została dwufazowemu cyklowi rehabilitacji mającej doprowadzić do przywrócenia sprawności stawu kolanowego i biodrowego oraz regeneracji uszkodzonego nerwu kulszowego.
Jak dziś pamiętam, że ta – optymistyczna przecież – wiadomość wywołała jednak komentarze czy mała Afganka nie nazbyt pochopnie została przetransportowana na leczenie do Polski. Wszak operację ratującą życie Zary z powodzeniem wykonali nasi lekarze ze szpitala polowego w Ghazni... Przywoływano wówczas przypadek niespełna rocznej Irakijki, która została we Wrocławiu poddana skomplikowanemu zabiegowi kardiochirurgicznemu, odesłana do domu, skąd wkrótce przyszła wiadomość o jej tajemniczej śmierci. Irytowało mnie ta, jak mi się wydawało, teoria spiskowa i na siłę szukanie jakiejś paraleli między dwoma przypadkami, które dzieliło 5 lat i … zakończenie. Do teraz, bo jeśli potwierdzą się najświeższe doniesienia z Afganistanu, że Zara nie żyje – czarna klamra zepnie losy leczonych w Polsce dziewczynek z krajów, gdzie polscy żołnierze od lat jeżdżą na misje zwane stabilizacyjnymi.
Wprawdzie w sprawie Irakijki utrzymuje się, że przyczyną śmierci mogło być zaniedbanie leczenia przez rodzinę, a zabicia Afganki z racji tego, że „z Polski wróciła nieczysta” szef MON, min. Tomasz Siemoniak nie potwierdza, to pokojowy kaganek multikulti zmienił się w ogień podgrzewający obcy kulturowo, wielonarodowościowy tygiel. I nie dziwi cytowana w telewizyjnym reportażu pełna goryczy wypowiedź prosto z afgańskiej misji, że w obliczu podobnych faktów praca tam (o narażaniu życia nie wspominając!) traci sens...
Minister Siemoniak, indagowany przez dziennikarzy, działaniem „słonia w składzie porcelany” nazwał dalsze pilotowanie losów irackich czy afgańskich rodzin, którym polski kontyngent udziela pomocy. Jesteśmy świadkami narodzin polskiego słonia?