Polsko, wstrzymaj oddech – Monika Olejnik jest wściekła! Nie dziwię się, za samo zdjęcie na okładce „W sieci” też bym się wściekła na jej miejscu. A na swoim? Już się nie wściekam, tylko „ręce i piersi mi opadają”. Nie dlatego, że nikt nie zrobi okładki z frustracji prowincjonalnej dziennikarki. Ale, że nikt jej nie poświęci parkinsonikom, choć od 2 miesięcy trwa ogólnopolska akcja „Parkinson za zamkniętymi drzwiami”.
Katarzyna Kabacińska Chorująca – bywa, że kpiąca, czasem wątpiąca, zawsze wojująca
Jaki sens zresztą miałoby dzisiaj wściekanie się choćby na przedsiębiorczego zakonnika z Torunia, że spaprał mi życie zawodowe (o czym szerzej donosiłam w ostatnim wpisie), skoro on po dziś dzień w majestacie prawa – kościelnego, ale też tego cywilnego – drenuje mózgi i kieszenie? Na takie dictum już tylko ręce (i wspomniane piersi) opadają...
Jaki sens miałoby wytykanie dzisiejszemu senatorowi J.R., że – jako legendarny bydgoski „opornik” - okrutnie się kiedyś oburzył na moją uwagę, że to w zasadzie jemu zawdzięczam angaż w partyjnej prasie? Wystarczającym chichotem historii jest fakt, że to rzeczywiście reportaż z kierowanego przez niego strajku (sierpień 1980 r.) w „Romecie” otworzył przede mną drzwi do „Gazety Pomorskiej”...
Jaki sens miałoby dziś przypominanie bydgoskiemu opozycjoniście A.T., że – pomimo bliskiej ongiś znajomości – spotkawszy mnie w stanie wojennym na ulicy przechodził na drugą stronę, bo pracowałam w partyjnej (jakby wtedy były inne) gazecie? Skoro później, gdy – ułożywszy się jakoś z państwem – został wojewodą, podczas sesji sam publicznie akcentował naszą zażyłość...
Jaki sens byłby w wywlekaniu A. W. - koledze po piórze, a późniejszemu posłowi PiS, że ideologiczne zacietrzewienie tak mu przesłoniło jasność widzenia, iż pomylił domaganie się PRAWA do aborcji z nią samą i nazwał mnie w jednej z gazet „morderczynią dzieci nienarodzonych”? Już wówczas przecież odwet (nawet sądowy) uznałam za „kopanie leżącego”, bo facetowi było wyraźnie wstyd...
Jaki sens byłoby obrażać się na tych kolegów (szczęśliwie nie tak znowu licznych) dziennikarzy, którzy zza baru, gdzie topiliśmy wspólne smutki, natychmiast przeszli na drugą stronę barykady, gdy tylko odwaga staniała i można było opluwać inaczej myślących? Tym bardziej, że ten i ów już mnie nawet za to przeprosił...
Nie ma żadnego sensu, by ciągnąć tę wyliczankę, choć za każdym węgłem pamięci otwiera się jakaś szafa... Nie pora jednak nasłuchiwać, jak skrzypi przeszłość, gdy teraźniejszość skrzeczy. Tu ręka mi po trzykroć zadrżała, by nie napisać, że odkreślam to co było grubą kreską, wybrnę więc z tego inaczej. Ponieważ uważam, że nie da się iść do przodu z głową odwróconą do tyłu, tedy odpuszczam sobie wszystkie stare powody do wściekania. Teraz zajmuje mnie nowy: ślepota i głuchota na los parkinsoników (takoż i innych chorych) w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Ale myli się ten, kto sądzi, że będę najeżdżała na dyżurnego „czarnego luda”, czyli system opieki zdrowotnej, na ministerialną nieruchawość czy brak refundacji leków na chorobę Parkinsona. Żaden z tych adresów nie stracił aktualności, tym razem jednak chcę się powściekać … na was.
Piszę na platformie naTemat ledwie kilka miesięcy, ale już ten czas pozwolił mi zauważyć, że jeśli piszę o chorobie Parkinsona, mój blog nie żyje. Mam na myśli i jego pozycjonowanie, i odzew nań. A w zasadzie brak odzewu. Wystarczy jednak, bym napisała o grubych i chudych czy o problemie męskich małolatów w damskiej szatni, a od komentarzy aż się roi. Wówczas tzw. lajków potrafi być nawet i kilkaset, zaś kiedy rzecz jest o mojej walce z Panem P. - od 10 do 15! Blog ożywa jeszcze przy muśnięciu (bo specjalnie się w to nie wgryzam) polityki, ach jak wtedy lubimy się pokłócić, dołożyć sobie nawzajem, poswarzyć niczym przy rodzinnym stole, który łączy już tylko w bajkach dla grzecznych dzieci.
Niewiele w tym obrazie zmieniło nawet pisanie o ogólnopolskiej kampanii, której jestem (m. in. wraz z prof. Ewą Łętowską, Anną Seniuk, Staszkiem Sojką i Krzysztofem Cugowskim) ambasadorką. Kampania ma na celu przybliżyć (sic!) rodakom czym jest choroba Parkinsona i zapoznać z kłopotami, jakie mają parkinsonicy w codziennym życiu i w dostępie do leków. Pamiętam optymizm agencji PR, która organizuje akcję, nadzieje na zainteresowanie mediów problematyką kampanii ukrytą pod hasłem „Parkinson za zamkniętymi drzwiami”. Tymczasem...
Smutne, że na tak poczytnej platformie przyszło mi się utwierdzić w przekonaniu, jak trafne jest to hasło. Mam wręcz wrażenie, iż te symboliczne drzwi nie tyle są zamknięte, co zatrzaskuje się je nam przed samym nosem.