Początek szkoły w nowych warunkach zaprojektowanych przez min. Zalewską: nowa struktura, nowe treści programowe. Można te zmiany oceniać jako nieadekwatne do realiów XX w., wprowadzane szybko i chaotycznie, z lekceważeniem opinii ekspertów, pozbawione konsultacji. Jednak prawdziwym testem, potwierdzającym słuszność zmian w edukacji wprowadzanych przez obecny rząd, będzie profil absolwenta i jego zdolność adaptacji do otaczającej rzeczywistości.
Rzeczywistość kształtowana przez swobodny przepływ czynników produkcji i słaby nadzór instytucjonalny nie jest łatwa, zwłaszcza w kraju na dorobku, jakim jest Polska. Nie jest łatwa, bo oparta na intensywnej konkurencji: daje ogromne szanse jednostkom asertywnym i otwartym, pozostawiając w cieniu mniej przebojowych. Jeśli zestawimy to z realiami państwa przywilejów, dodatków i zwolnień, to jesteśmy na prostej drodze do rozwoju społeczeństwa roszczeniowego. Nie ma na świecie kraju, który swój dobrobyt tworzyłby w oparciu o system ulg i preferencji, czy szerzej rozbudowanych świadczeń socjalnych. Wskazywane często w tym kontekście kraje skandynawskie zamożność swoich obywateli budowały w warunkach niskich podatków, małego udziału państwa w PKB i otwartości. Osiągając wysoki poziom bogactwa, zdecydowały się na wybór tzw. trzeciej drogi, co okazało się nie do końca słuszną decyzją, bo z tej drogi pomału, ale konsekwentnie schodzą.
Nie wszyscy jesteśmy przebojowi, otwarci oraz asertywni i pewnie w tej różnorodności i złożoności natury ludzkiej siła. Ale szkoła, współczesna szkoła, powinna uczyć takich kompetencji i kształtować takie postawy, które ułatwią start w życie pozaszkolne, tzn. zawodowe, osobiste, czy rodzinne. Nie powinna uczyć schematów, bo dziś sukces polega na tym, żeby je łamać i wymyślać nowe rozwiązania. Nie powinna podawać gotowych ocen, ale stwarzać szanse na ich samodzielne wypracowanie. Nie powinna uczyć historii w zależności od światopoglądu i w oderwaniu od kontekstu zewnętrznego. Nie powinna być narzędziem realizacji partykularnych interesów, zwłaszcza politycznych.
To, że miłości do literatury trudno nauczyć się w szkole to truizm. Wynosi się ją z domu. Szkoła natomiast może zachęcać do czytania atrakcyjnym zestawem lektur. Nie powinna na pewno zniechęcać. Wątpliwą kwestią jest to, czy współczesny nastolatek z pasją będzie chłonął literaturę, opisującą realia odległych wieków, czy fascynował się Wenclem, dla którego centralnym punktem życia była katastrofa smoleńska, a do kanonu lektur trafił za zasługi polityczne.
Jeśli pierwsi absolwenci PISowskiej szkoły dostaną taki ładunek wiedzy, umiejętności i kompetencji, aby realizować swoje marzenia bez względu na to, czego będą one dotyczyć, należy oddać słuszność inicjatywnie pani Zalewskiej. Istnieją jednak obawy, że te marzenia będą ograniczać się do absorpcji świadczeń w ramach 500 plus, mieszkanie plus, czy wcześniejszych emerytur. Bo nie sztuką jest zmiana struktury kształcenia. Ważne, jaki cel tym zmianom przyświeca. A wydaje się, że do tej pory rządząca ekipa tego celu nie ujawniła.