Od dawna nosiłam się z zamiarem napisania wpisu o takiej tematyce, nie wiedziałam tylko, jak zacząć. Problem rozwiązała wczorajsza prasówka, w „Gazecie Wyborczej” napisali, że Kasia Tusk padła ofiarą stalkingu. To ja się pytam! Ludzie, Polacy! Co Wy do diabła chcecie od tej dziewczyny?
Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku potwierdziła dziennikarzom „Wyborczej” złożenie doniesienia o popełnieniu przestępstwa stosunkowo nowego w polskim systemie prawnym: funkcjonuje w nim od niespełna roku, będąc odpowiedzią na rozwój technologii, sieci i wszechobecnej głupoty ludzkiej. „Stalkingiem” nazywa się natrętne nękanie danej osoby, zazwyczaj polegające na ciągłych próbach nawiązania z nią kontaktu, mimo wyraźnego sprzeciwu. Przykładami mogą być uporczywe telefony, SMS-y, e-maile, korespondencja tradycyjna: w artykule z „Wyborczej” wyczytałam, że także oczernianie osoby w internecie, hm... zdecydowanie trzeba zainwestować środki w infrastrukturę więzienną, bo za przestępstwo to grozi kara pozbawienia wolności nawet do trzech lat, tymczasem w naszej rzeczywistości...
A co do Kasi Tusk – ja wiedziałam, że tak się to skończy, niestety. Kasia nie dosyć, że jest córką premiera, to jeszcze założyła typowo kobiecego, skierowanego do takiej grupy odbiorczej bloga, który odniósł znaczący sukces w polskim internecie. Do tego stopnia, że doczekał się nawet fantastycznej parodii na facebooku (makelifeharder – ten dla odmiany subskrybuję regularnie ;)). To zabolało znaczną część społeczeństwa. Bo w tym kraju wystarczy odniesienie sukcesu w dowolnej branży – nawet poprzez prowadzenie banalnego w gruncie rzeczy bloga mającego czytalność, żeby zostać znienawidzonym przez resztę społeczeństwa: a jak się dodatkowo jest jeszcze córką premiera... trudno mi się z tym pogodzić, przyznam się. Na bloga Kasi zajrzałam gdy wystartował w sieci, z ciekawości. Osobiście mnie nie urzekł, bo był zbyt correct, za czym jako szczera fanka punkrocka i second-handów nie przepadam, ale nie mogłam odmówić mu profesjonalizmu, miał dobre zdjęcia, układ treści, pisany był nieokaleczonym, bezbłędnym językiem dostosowanym do potencjalnego odbiorcy, na co jestem uczulona... może bym i czytała, ale tak jak mówię: nie przemówił do mnie pensjonarski styl Kasi Tusk.
W tym momencie pojawiają się dwa niezwykle istotne pytania, po pierwsze: czy Tuskówna (feministki będą się pewnie zżymać za użycie tego przestarzałego zwrotu, ale dla mnie to zaledwie piękna forma gramatyczna... ;)) jako „córka premiera” mogłaby sobie pozwolić na bloga bardziej kontrowersyjnego, innego? A po drugie – czy posiadanego bloga pisze szczerze? Może to być wyłącznie mój idiotyczny idealizm i naiwność, ale chyba znam odpowiedź na tak postawione pytania: obserwując polską sieć internetową, znając ludzką naturę wydaje mi się, że córka premiera NIE mogłaby w Polsce słuchać punka i mieć buntowniczego bloga, w jakikolwiek sposób sugerującego, ze myśli niezależnie, inaczej niż ogół, bo opinia publiczna by ją zjadła, a tata skrzyczał. To zresztą norma nie wyjątek, znamy pojedyncze przypadki "buntu" dzieci z elit i ich skutki, książę Harry próbował żyć jak normalny chłopak a nie zgodnie z etykietą, dzięki czemu ludzie na całym świecie dowiedzieli się, że lubi zapalić skręta i wypić piwo w barze, co zresztą natychmiast zaszkodziło brytyjskiej koronie. Oczekiwania wobec osób związanych z władzą są ogromne i, jak się zdaje, rozsuwają się na członków ich rodziny. Kwestia szczerości przekazu dla mnie jest raczej jasna, bo pamiętam Kasię Tusk w "Tańcu z gwiazdami" do którego oglądania "zachęcała" mnie mama, wiem jak wtedy wyglądała, zachowywała się, w co zwykle była ubrana, gdy jej paparazzi zdołał zrobić zdjęcie: reprezentowała dokładnie taki zachowawczy styl, jak obecnie pokazuje w sieci. Zatem chyba pozostaje w tym szczera i nie działa w spisku, który chciałyby widzieć Marta Karaś i Ilona Witkowska, krytykujące ją na łamach „Przekroju” chyba z braku dobrych tematów na felka. Albo z zawiści, że same mają mniejszą czytalność. ;))
Czego one chcą od Kaśki? Zarzucają jej konsumpcyjny styl życia, „udawanie” normalności, „robienie wody z mózgu” czytelniczkom – przykro mi, nie dostrzegłam: a jeśli tak, to przecież przymusu zaglądania nie ma, Czytelniczki same chcą wejść i czytać, to wchodzą i czytają. Czemu, do diaska, ktoś ma sterować treściami, którymi żyją kobiety? Karaś i Witkowska piszą, że Tuskówna „jest wieczną optymistką, nigdy nie ma zespołu napięcia przedmiesiączkowego ani chandry, nie trafia jej szlag, gdy ucieknie jej SKM lub gdy okazuje się, że za 50 zł nie można zatankować nawet dziesięciu litrów benzyny”. Cóż... ŻADNA blogerka którą znam i czytam, nie rozwodzi się nad skurczami własnej macicy i chandrą, nie widzę zatem powodu, żeby miała robić to córka premiera, w imię spełniania oczekiwań jakichś publicystek. Zdaje się, że te dwie panie za to PMS mają totalny, czekam zatem na kolejny felieton na ten temat, wstrzelą się w rynkową niszę, którą same dostrzegły.
Poza wszystkim – atakując Kasię Tusk stały się autorkami działań stalkera, który nęka blogerkę: taką mam refleksję. Pokazały, że można przywalić i nie ponieść za to żadnych konsekwencji, ktoś poszedł po prostu za ciosem i o krok dalej niż one, zwracając się z krytyką/roszczeniami nie do szarego ludu, tylko do bezpośrednio zainteresowanej. A jak przeczytałam w felietonie zdanie o przekreślaniu 200 lat walki o równouprawnienie („Dlaczego młoda kobieta, która przekreśla 200 lat walk kobiet o równouprawnienie, zawładnęła masową wyobraźnią?”), przysięgam, spadłam z krzesła, ze śmiechu...
Drogi „Przekroju”, wróć proszę do swojej dawnej świetności, bo nie dosyć, że nie można Cię swobodnie czytać w sieci, co w dzisiejszych czasach jest jakimś kuriozum, to jeszcze po lekturze tego felietonu, przeprowadzonej naprędce w saloniku prasowym Relay’a, nikt mnie nie przekona, że za takie treści warto wydać choć 30 groszy.