To będzie wpis krótki, ale bogaty w treść. We "Wproście" wyczytałam, że Beata Kempa - szefowa kuriozalnego zespołu parlamentarnego ds. "ideologii gender", nazwała tę "ideologię" bestialstwem. Obecność tego słowa w tego rodzaju dyskusji świadczy o przegrzaniu się mózgu, lub zgoła jego zaniku.
"Bestialstwo" to szlachetne słowo. Wywodzi się z greki, a definiować próbował je sam Arystoteles. Według niego, bestialstwo to trwała dyspozycja, upodabniająca człowieka do zwierzęcia, stanowiąca przeciwieństwo niemożliwej do pełnego określenia „cnoty nadludzkej”, która tegoż człowieka upodabniać miałaby do bóstwa. W "Etyce nikomachejskiej" Arystoteles nazywa je "obelżywym mianem," nadawanym ludziom, którzy "przekraczają miarę w nikczemności". To zjawisko wg myśliciela rzadkie, będące najczęściej domeną barbarzyńców, ewentualnie wynikające z choroby lub kalectwa. Jest też piąty rozdział II księgi "Etyki Wielkiej", gdzie bestialstwo określane jest jako „pewien nadmiar zła”, albo „bycie złym absolutnie”. Co z tego wynika i czemu rzeczownik ten w ustach Pani Kempy wzbudza mój sprzeciw?
Wcześniej ze słowem zetknęłam się po pierwsze: w wielokrotnych opisach zbrodni hitlerowskich i w komentarzach do nich, szczególnie we wspomnieniach ludzi, "hodowanych" w obozach koncentracyjnych - z całym spektrum dziejących się tam historii; po drugie - w opisach zbrodni (sic!) dokonywanych przez rozlicznych dewiantów. Między innymi gwałcących i zabijających dzieci, których część polskie Zakłady Karne wypuszczą na wolność już za miesiąc, żeby niezgodnie z konstytucją ich na powrót zamknąć - na to nie było "Zespołu Parlamentarnego," który odpowiednio wcześnie, zgodnie z zasadami spisanymi przez lata w rozlicznych tekstach prawniczych i prawnych zająłby się rozwiązaniem tej sytuacji, stwarzającej realne zagrożenie. Zespoły parlamentarne w Polsce powstają jak zespoły disco polo, żeby cieszyć gawiedź, gdy jest tego typu potrzeba. W chwili obecnej zaistniała, można walczyć z przebieraniem chłopców za dziewczynki w ramach oczywistych zabaw w kilku przedszkolach, bo to sakramenckie zło: tak ogromne, że na określenie jego skali używa się słowa, zarezerwowanego jak dotąd dla czyniących zło absolutne twórców totalitaryzmów i seryjnych morderców.
Jestem filologiem polskim z wykształcenia. Znam ciężar każdego słowa, jakie wypuszczam w przestrzeń, zwłaszcza publiczną. Nawet jak w sieci obdzielam czytelników "kurwą macią" (przyznaję się bez bicia: często, jak piszę o "naszej" polityce), to jest ona zawsze wykalkulowana. Dlatego proszę: politycy, wybrańcy Narodu! Dwa razy ugryźcie się w język, zanim wyjedziecie z pewnymi leksemami. Piszę w imieniu Borowskiego, Nałkowskiej, Herlinga - Grudzińskiego czy Grzesiuka, którzy dla mnie i dla Was też pisali o bestialstwie, choć bardziej dyskretnie, z pewnym onieśmieleniem. W mojej opinii - słowo to nie ma nic wspólnego z programami dydaktycznymi we współczesnych przedszkolach.