Żyję w kraju, gdzie ustawy patykiem pod biurkiem piszą osoby wykształcone, ale głupie i leniwe. Przez przeszło dwadzieścia pięć lat kolejni głupcy zarzadzający losem moim i mi podobnych nie znaleźli czasu oraz chęci, by należycie zadbać o nasze bezpieczeństwo. Żyję w kraju, gdzie akty prawne są głupie, acz sprytnie napisane. Tak, żeby w przyszłości pomóc w likwidowaniu niewygodnych oponentów.
W moim kraju znają sposoby na przedłużenie przebywania człowieka w zakładzie karnym, kolokwialnie zwanym też więzieniem. Odręczne obrazki nazywa się wtedy pornografią dziecięcą, a dziurawe zęby - ludzkimi szczątkami. Odgórne siły nie chcą wytłumaczyć, czemu "pornografia" i szczątki ludzkie odnajdują się na dwa dni przed końcem kary w celi, która jest monitorowana i prawie codziennie przeszukuje ją Służba Więzienna. W kraju gdzie zapisano, że kara ma wychowywać, wychowanie to polega na malowaniu farbkami scenek rodzajowych. Absolwenci kierunku studiów o nazwie "resocjalizacja", ciężko za to pracują. Na kasie w markecie, albo na zmywaku w Anglii. 94 procent społeczeństwa kraju w którym żyję, nazywa siebie samych katolikami. Z tej to widać okazji nie ruszają się z domu bez kamieni, bo katolicy są bez grzechu, więc pierwsi do zarżnięcia dowolnego "kryminału". Żyję w kraju, gdzie adwokat osadzonego obywatela, dostaje ciekawe maile. W nich - groźby karalne. Wyzwiska, obelgi. A przecież występuje on w imię obrony standardów państwa, jak to mówią, "demokratycznego" i poprawnego prawnie. Kraj, na który skazały mnie wiry historii i niefrasobliwość rodziców, nazywany jest demokratycznym państwem prawa. Ale twórcy tegoż nie wiedzą, co znaczy "prawo", kasując tym samym jego znaczenie i dla mnie, jako dla obywatelki.
W moim kraju mainstreamowe media są dziś bardzo zawiedzione. Osadzony zakończył karę, lecz niestety nie wychodzi na wolność przez główną bramę, wprost w karzące ramiona ulicy. Wywożą go nie wiadomo, kiedy, policyjnym samochodem. Zakładu Karnego pilnują antyterroryści. Cóż za niepowertowana strata! Taki byłby dobry materiał, sceny samosądu są bardzo atrakcyjne: trwają krótko, są pełne emocji, dynamiczne, plastycznie piękne. Stary chłop, pewnie by się od razu przewrócił i by go zakopali na śmierć. Krew by im buty zakleiła, więcej byłoby szczątków ludzkich, bo staruch ma je pewnie mocno chwiejne. Akuratnie, dwie minuty skrzętnie przygotowanej relacji, a sława większa, oglądalność - sto procent, jakby dobrze ustawić kamerę. Igrzyska śmierci - wydanie polskie, część pierwsza z przeszło dzewięćdziesięciu. Niestety, nic z tego. Niektórych to brzydzi. Inni mówią, że to byłoby złamanie prawa. Można tylko postawić pismaka przed bramą, niech chociaż napisze, jak ta słynna "bestia" wygląda. Aby tylko nie wspominać o tym, że przynajmniej kilkunastu morderców miesięcznie cichutko wychodzi na wolną przestrzeń, by rozpędzić koła swojej nowej świetlanej przyszłości w przyjaznym państwie polskim.
*
Przyglądam się, jak w "moim" kraju po raz kolejny zwycięża logika ulicy, przy zupełnej bezsilności tych, którzy powinni stać na straży mojego bezpieczeństwa. Bezsilność, córka Głupoty. Gdyby Delacroix malować chciał polską personifikację "wiodącą lud na barykady", musiałby namalować idiotę i rozszalały tłum, z wyrazem twarzy równie głupim i zaciętym, jak ten na twarzy ich pastucha. Ostatnie dni pokazały, że ten - miast słynnej chorągwi - w jednej ręcy dzierżyć musiałby legitymację poselską. A w drugiej prasową.