Hejt, czyli obrażanie, ośmieszanie czy poniżanie innych to jedna z form cyberprzemocy. Poczucie anonimowości w internecie nasila takie zachowania. Niektórzy internauci stosują pewnego rodzaju podwójne standardy, w sieci pozwalają sobie na zupełnie inne zachowania niż w bezpośrednich kontaktach.
Kilka dni temu poprosiłam swoją instagramową społeczność o drobne wpłaty (1, 2, 5 złotych) na przepiękny projekt Fundacji Przedsiębiorcy Pomagają o nazwie "drobniakinadzieciaki".
Wymyśliłam sobie, że niezauważalne w naszych budżetach drobniaki, odpowiednio pomnożone są w stanie zdziałać cuda. Na przykład sprawić, że wychowankowie domów dziecka, pojadą na swoje pierwsze, samodzielne wakacje, nie jako Krzyś czy Ela z domu dziecka, a jako Krzyś i Ela z Gdańska.
Na pewno nie zdajecie sobie sprawy jak wygląda stygmatyzacja wychowanków placówek opiekuńczych, jednak gdziekolwiek nie przyjeżdżają dzieci z domu dziecka, to zaraz okazuje się, że na pewno coś: ukradną, zniszczą, narozrabiają. W końcu przyjeżdżają "patusy", prawda? Niestety prawda.
Wielokrotnie doświadczyłam takich sytuacji. Jako wychowanka, patologia, dzieciak z marginesu społecznego. Ale dziś nie o tym, dziś o hejcie który wygenerowałam, bo śmiałam o drobniaki poprosić.
Tak więc na relacji pojawił się link do zbiórki. Nie minęło kilka godzin, a zaczęłam otrzymywać wiadomości o przerażającej treści (screen).
Byłam w nich wyzywana tak, jak tylko można sobie to wyobrazić, dodatkowo obrażano też mojego męża, statut społeczny czy dokonania w Fundacji. Wspaniale! Nauczyłam się głupotę zbywać milczeniem, zablokowałam towarzystwo, ale pojawiła się we mnie wątpliwość. O co tak naprawdę chodziło? Bo przecież nie o te drobniaki? Skąd ten atak? Hejt? Próba dyskredytacji?
Do jakich wniosków doszłam? Przerażających.
Drażnię, bo jako wychowanka domu dziecka powinnam być biedna, powinnam pozostawać na utrzymaniu Państwa (hahaha!) i powinnam nie mieć NICZEGO, a już na pewno domu, samochodu, pasji, pracy czy pieniędzy na normalne, nieograniczone życie. Stygmatyzacja ciągnie się za mną po 20 latach od opuszczenia Placówki! To jest nieprawdopodobne
Jak ja w ogóle śmiałam stanąć na nogi, kto w ogóle dał mi prawo być szczęśliwą i spełnioną? No to jest chyba żart, żeby dziecko z domu dziecka miało takie "fajne życie"?!
Niektórzy ludzie w swojej zajadłości zgubili resztki rozumu, jeśli w ogóle kiedykolwiek go posiadali. Niektórzy mimo "wspaniałego" pochodzenia, posiadający pełne rodziny i niemający pojęcia o życiu w domu dziecka uważają, że są lepsi od tych, którzy w takich placówkach przebywali. Ktoś mi wyjaśni, dlaczego ci ludzie tak uważają? Co kryje się pod terminem "dziecko z domu dziecka" i dlaczego taki człowiek z domu dziecka NIE MA PRAWDA odnieść sukcesu?
Mój wniosek jest jeden. To wstyd, złość i słabość każe atakować takie "jednostki" jak ja. To zazdrość, że z bagna można wyjść. Mieć siłę, determinację, wolę życia, chęć pomocy innym. Przecież tego w domu dziecka oraz w rozbitych, przemocowych rodzinach nie uczą! Nie głaszczą po głowie, nie przytulają, nie wspierają. A tym dzieciom się jednak udaje. Jakie to niesprawiedliwe!
Chciałabym nauczyć swoich hejterów, że ich zdanie nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że co najwyżej mogą mi "pomóc" w napisaniu tego tekstu i stać się bohaterami smutnych opowieści. Chcę też im przekazać, że tylko złamane jednostki okazują się w przyszłości niezłomne i że na nic ten ból pupy, bo psy szczekają, a karawana jedzie dalej.
Każdy skrzywdzony dzieciak z domu dziecka ma w sobie taką siłę rażenia, że odpowiednio pokierowany zdobędzie wszystko to czego zapragnie. Tak jak ja i moje ulubione "nic nie muszę, wszystko mogę". Ale zaraz, zaraz? Jakim cudem wychowanka domu dziecka pisze bloga w serwisie natemat.pl? To już jest szczyt! ;)