W stolicy powstaje stolica żartu. Już niebawem w piwnicy jednego z budynków, wzniesionego w czasie budowy MDM II, zagości pierwszy w Polsce Klub Komediowy (tzn. on był już wcześniej gdzie indziej, ale ciągle jest pierwszy). W trakcie prac remontowych odkryto szereg fascynujących artefaktów świadczących o tym, że Klub Komediowy doskonale wpisze się w dzieje tego miejsca. O cennych znaleziskach i tym z czego śmiali się warszawianie na przestrzeni lat, opowiada nam profesor Jerzy Zemmęłowicz, archeolog i varsavianista oraz zapalony wędkarz, co akurat nie ma związku z tematem rozmowy, ale prosił, żebyśmy o tym wspomnieli.
Panie Profesorze - Klub Komediowy inauguruje działalność w najbliższy piątek – czy do tego czasu zwiniecie stanowisko archeologiczne?
Taki mamy plan, jednak wykopaliska na tak specyficznym terenie są nieprzewidywalne. Spod kolejnych warstw osadu po dawnej chińskiej restauracji niemal codziennie wydobywamy jakieś zatłuszczone skarby.
Jakie znalezisko jest jak dotąd najciekawsze?
Nie sposób wskazać na jedno odkrycie. Wskażę więc najświeższe. Wczoraj odkopaliśmy prehistoryczną czaszkę z charakterystycznym wgłębieniem z przodu. Może to pochopne, ale sądzę, że możemy ostrożnie przyjąć hipotezę, że ok 3 mln lat temu ludzi śmieszyło okładanie ludzi kijami do krwi. Co ciekawie po analizie kąta nachylenia żuchwy wiemy, że śmiał się bity.
Jak wyglądał plac w tamtych czasach?
Nasz stan wiedzy na ten temat jest bardzo skromy. Udało się nam ustalić, że większość tego terenu porastały kolosalne paprocie. W miejscu kościoła Zbawiciela leżały dziwne kamienie runiczne, a tam, gdzie dziś mieści się siedziba metodystów było grzęzawisko. Tuż obok, pod kolumnadą z pradawnych sykomorów, zbierali się prehistoryczni ludzie - brodaci, zasępieni, dziwnie odziani, aby zjeść, małe jak na tamte czasy, porcje jedzenia.
Czyli tak jak dziś?
Zasadniczo tak.
Idźmy dalej. Co śmieszyło ludzi na placu Zbawiciela w wiekach średnich?
Musimy pamiętać, że nie było wtedy żadnego placu, a miasto znajdowało się o wiele dalej na północ. Jeśli w tym miejscu kogoś coś śmieszyło, to raczej były to typowe żarty średniowiecza - rycerz, który zacina się w zardzewiałej zbroi, pastuszek, który wdepnął w krowi placek albo palona na stosie czarownica, która choć ma sztuczny nos, to waży tyle co kaczka.
Ale pod rosyjskim zaborem nikomu już nie było do śmiechu, prawda?
Oczywiście oprócz oficerów carskiego wojska.
Zostawmy smutne czasy. Bodaj najśmieszniejsze wydarzenie, jakie rozegrało się na placu Zbawiciela w międzywojniu, to słynny urodzinowy psikus dla Marszałka.
Istotnie. W grudniu 1923, Józef Piłsudski wciąż nie mógł dojść do siebie, po rezygnacji z funkcji państwowych. Żeby wyciągnąć go z osowienia w 56. urodziny koledzy z wojska namówili koniuszego marszałka, aby prawe nogi Kasztanki podkuł na potrójną wysokość. Po wizycie w sklepie rybnym (w miejscu dzisiejszej Charlotte) marszałek dosiadł klaczy i ze zdumieniem odkrył, że ta, z powodu dłuższych nóg po zewnętrznej, mogła jechać jedynie w lewo. Zanim żart wyszedł na jaw, Piłsudski spędził dobre 20 minut jeżdżąc w kółko ku uciesze gęstniejącego tłumu. Nota bene, do końca lat dwudziestych mówiło się w Warszawie “padok Zbawiciela”. Z tamtych czasów pochodzi też powiedzenie “koń by się uśmiał”. Piłsudski zresztą nie chciał się przyznać, że dał się nabrać - powiedział, że wymyślił sposób na uniknięcie stłuczek w tym miejscu - rondo. To zresztą doprowadziło do kolejnej sprzeczki z jego największym politycznym konkurentem - dzień później Dmowski wsiadł na konia kilkaset metrów dalej i powiedział, że jego rondo jest większe.
Przenieśmy się do czasów mniej odległych. Lata 90-te. Dziki, kwitnący kapitalizm, powiew Zachodu.
Cudzoziemców na pewno śmieszyło, że okolice pl. Zbawiciela były najdalej wysuniętym na północ przyczółkiem metra. A warszawiaków, jak całą Polskę, śmieszył głównie “Kiler” i słynne “Cycki sobie usmaż”. Na szczęście dziś humor na placu jest znacznie bardziej wyrafinowany. Z sondy, którą przygotowaliśmy na zlecenie Klubu Komediowego, wyraźnie to wynika.