Zapewne nigdy wcześniej aż tylu ludzi nie ucieszyło się, albo przynajmniej nie odetchnęło z ulgą, dowiedziawszy się, że gorączka, bóle głowy i dreszcze są wywołane malarią.
adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, redaktor kwartalnika "Psychologia Społeczna"
W Gwinei, w której trwa epidemia gorączki krwotocznej powodowanej przez wirus ebola, połowa z dwunastu milionów mieszkańców nie ma dostępu do opieki zdrowotnej. Jednak to nie gorączka krwotoczna, w której osoba zarażona ma szanse na przeżycie mniejsze niż 50 procent zbiera największe żniwo. Znacznie bardziej śmiercionośne jest infekcja znana już kilkuletnim polskim czytelniczkom z lektury szkolnej, kojarzonej ze Stasiem, Nel i chininą.
Według szacunkowych danych Nets for Life Africa około 15 tysięcy mieszkanek i mieszkańców Gwinei, w większości małe dzieci, zmarło w ubiegłym roku na malarię, chorobę, której można zapobiegać, a także – z powodzeniem leczyć. Wywoływana jest przez jednokomórkowego pierwotniaka – zarodźca, który przenoszony jest przez samice komarów.
Jak donosi Assocaited Press, w Gueckodou, w pobliżu wioski, gdzie ebola zaatakowała po raz pierwszy rok temu, lekarze musieli przestać pobierać krew z palca, niezbędną do przeprowadzenia testów na malarię, bo nie posiadają specjalnej odzieży ochronnej zalecanej przez WHO (jeśli chcesz wiedzieć więcej o eboli, zajrzyj na stronę: http://portal.abczdrowie.pl/goraczka-krwotoczna-ebola).
W świetle powyższego może wydać się dziwne, że w mijającym roku odnotowano w Gwinei spadek liczby przypadków malarii o 40 procent. Jednak wszystko wskazuje na to, że choroba nie tylko się nie wycofała, lecz nawet stała się bardziej śmiertelna. Zdaniem doktora Barnarda Nehlena z organizacji Malaria Intitiative ludzi po prostu się boją udawać do ośrodków zdrowia i nie leczą malarii. Z jednaj strony obawiają się, że zostaną poddani kwarantannie w centrach leczenia eboli, z drugiej zaś – odmawia im się pomocy w tych placówkach medycznych, które nie są do walki z nią przygotowane. Malaria może więc pozostawać nieleczona.
To właśnie na malarię zmarł jeden z 38 kubańskich lekarzy, którzy przyjechali, aby walczyć z epidemią eboli (dowiedz się więcej o leczeniu malarii: http://portal.abczdrowie.pl/chemioterapeutyki-w-leczeniu-malarii). Mógł zostać uratowany, gdyby jeden z prywatnych szpitali, dysponujący aparaturą do dializy nerek, nie został zamknięty po tym, jak kilka osób zmarło tam na gorączkę krwotoczną.
Ograniczenie diagnostyki i zamykanie prywatnych klinik nie są jedynymi mało nagłaśnianymi konsekwencjami strachu przed zarażeniem śmiercionośnym wirusem eboli, które przeszkadzają w zapobieganiu i leczeniu malarii. W sąsiadującej z Gwineo Liberii wstrzymano dystrybucję dwóch milionów siatek przeciw komarom, a przecież to właśnie moskitiery skutecznie powstrzymują nosicielki przed dotarciem do ludzkiej skóry i ukąszeniem.
Malaria jest prawdopodobnie najczęściej występującą na świecie chorobą zakaźną. Co roku na świecie zapada na nią ponad 220 milionów osób, z których 1 do 3 mln umiera, głównie dzieci poniżej 5. roku życia. Umieralność wśród starszych dzieci i dorosłych zbliżona jest do 1 promila. W porównaniu do ponad 75-procentowej umieralności na gorączkę krwotoczną w Liberii, Sierra Leone i Gwinei wygląda to dosyć bezpiecznie.
Z danych WHO wynika, że w październiku 2014 w Gueckodou, epicentrum epidemii gorączki krwotocznej, wprawdzie 24 procent nosicieli eboli było także zarażonych malarią, ale na tę ostatnią chorowała jedna trzecia tych, u których testy nie wykazały obecności wirusa ebola. Wciąż więc nawet tam bardziej rozpowszechniona jest choroba przenoszona przez komary.
Tymczasem, ja powiedział AP koordynator Lekarzy bez Granic z Freetown, Patrick Rbataille: Większość ludzi zgłasza się do centrów leczenia eboli, sądząc, że mają ebolę, podczas gdy w rzeczywistości mają malarię. Jest to olbrzymie obciążenie dla systemu, podobnie jak olbrzymi stres dla pacjentów i ich rodzin.
Jak wytłumaczyć to zakładanie przez chorych, że dotknęła ich ta bardziej niebezpieczna choroba, choć mają zazwyczaj znane im objawy malarii?
Duża popularność wirusa ebola w mediach wynika ze śmiertelnych konsekwencji zarażenia nim. Jest też stosunkowo łatwo się zainfekować. Nie potrzeba samicy komara spragnionej krwi. Wystarczy kichnięcie chorego człowieka. Wszystko to sprawia, że słusznie uznajemy kontakt z osobami zarażonymi ebolą za niebezpieczny, a samo zachorowanie – tym bardziej. Media chętnie nagłaśniają ten budzący emocje temat, relacjonują go często i w spektakularny sposób.
Malaria nie jest przedmiotem prasowych relacji tak często jak ebola. Nie jest to zresztą jedyny przypadek, gdy telewizyjno-internetowa rzeczywistość różni się od materialnej. Na przykład zabójstwa opisywane są znacznie częściej niż samobójstwa. Trzeba rzeczywiście śmierci sławnej osoby – niedawnym przykładem jest Robin Williams – aby się taka informacja pojawiła. Wystarczy natomiast strzelanina w szkole lub zabicie policjanta, aby relacje trwały i powracały – za każdym razem zresztą jednakowo bezmyślne i pozbawione komentarza. (Ograniczenie dostępu do broni palnej jako skuteczny środek zapobiegający zabójstwom wydaje się czymś oczywistym, ale to już temat na osobny tekst.)
Tymczasem to samobójstwa są częstszą przyczyną śmierci niż zabójstwa. Ich przyczyny są zupełnie inne, znacznie poważniejsze i wymagające więcej uwagi. Podobnie jak malaria, z którą można skutecznie i niedrogo walczyć, domaga się więcej uwagi niż niszowa ebola.
Dlatego więc warto pamiętać, że medialne przekazy wywołują pewną poznawczą deformację. W tym konkretnym przypadku gotowi jesteśmy niespecyficzne dla choroby objawy przypisywać tej przyczynie, która najczęściej, najbardziej niedawno i w najbardziej wyrazisty sposób była przedmiotem naszych myśli. Ocenimy zatem przyczynę objawów według tak zwanej heurystyki dostępności, skłonności do korzystania z informacji łatwo przychodzących nam do głowy, a więc bardzo subiektywnych i podatnych na przypadkowe zniekształcenia. Nie uwzględniamy przy tym wskaźnika podstawowego, a więc obiektywnego, bo możliwego do rzetelnego obliczenia, prawdopodobieństwa, że to właśnie ta a nie inna choroba wywołała objawy.
Jeśli gorączkę przypiszemy eboli, to nie uwzględnimy faktu, że malaria jest znacznie bardziej prawdopodobna. Liczba ofiar eboli to 6500, w tym 1650 w Gwinei. Wszystkich zarażonych i podejrzewanych o zarażenie jest jak dotąd około 18 tysięcy. Przypomnijmy sobie analogiczne liczby dotyczące malarii.
W naszych warunkach klimatycznych jednak i ona zapewne byłaby wymyślonym powodem wysokiej temperatury. Grypa lub zwykłe przeziębienie stanowiłyby najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. To ich powinniśmy obawiać się bardziej. W przeciwnym razie ebola pomoże nie tylko malarii, ale i grypie.