
Przedstawienia dyplomowe są zazwyczaj znacznie większym wydarzeniem dla ich twórców niż dla widowni. W końcu to ich pierwszy raz, podczas gdy starych wyjadaczy ciężko zadowolić, bo tych razów mieli już może ze dwa razy za dużo. Ale w przypadku „Lwa na ulicy” to nie był jeden z tych niepotrzebnych razów. Spektakl okazał się przyjemny dla oka i ucha, żywy i pełny, miał bowiem wszystko, czego coraz częściej skąpi teatr profesjonalny: sceny zagrane zarówno w emocjonalnych zbliżeniach, jak i zbiorowe, zróżnicowane postaci i stylizacje, bujny ruch sceniczny, także synchroniczny, dobre wykorzystanie przestrzeni, także tej na widowni, ciekawą scenografię, niebanalne rozwiązania wokalne. Było to dobrze wyreżyserowane i poprawnie – wziąwszy pod uwagę trudność tekstu – zagrane. Aktorsko wyróżniał się Zając, ale te często i na różne sposoby się wyróżniają, więc nie byliśmy z Elą specjalnie zdziwieni.
