
Dotarcie do wewnętrznego świata lub choćby powierzchownej codzienności osoby, która – pogrążona w sobie – stroni nie tylko od rozgłosu, lecz od ludzi w ogóle, może być zadaniem niezwykle trudnym. Przekonała się o tym ekipa realizatorów przedstawienia, którzy zbierali w Sankt Petersburgu materiały dotyczące słynnego matematyka Grigorija Perelmana. Uzyskali zaledwie potwierdzenie, że nie chce z nikim rozmawiać. „Nie nada” nie było najmniej grzeczną wypowiedzią, jaką mogli usłyszeć, gdy spotkali go pod blokiem. Należy przyznać, że wykorzystali ją maksymalnie, cytatem tym nazywając przedstawienie.
Maksymowicza, kolegę odkrywcy z Instytutu, próbowała wykroczyć poza formułę narzucaną przez pracę w teatrze. Jej rozmowy o matematyce pokazały jednak trudności w porozumiewaniu się naukowca z artystką, przynajmniej jeśli tematem ma być przedmiot pracy tego pierwszego. Powtarzane do znudzenia słowa Poincaré’go: „Niemożliwa jest rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją poznaje” sugerują nawet głębszy problem. Rozmówcy rzeczywiście mogą nie mówić o tym samym. Jednak te epistemologiczne rozważania nie były mocną stroną przedstawienia. Przegrywały z wizualnością i przestrzenią – tym, czym broni się naprawdę dobry teatr w obliczu niedoskonałego materiału literackiego.
