
Tytułowa treść nie mieściła się w tytułowej formie. Ta druga nie towarzyszyła tej pierwszej, rzecz bowiem dotyczy dwóch różnych spektakli, wystawianych w ramach wrocławskiego Dialogu tej samej niedzieli. Rzadko się zdarza oglądać na przestrzeni czterech godzin nie dość że spektakle tak kontrastowo różne, to w dodatku jednakowo, każdy na swój sposób, udane. Węgierski zachwycił zmiennością i bogactwem treści, niemiecki – oryginalną i konsekwentnie eksponowaną formą.
REKLAMA
Zbuntowany przeciwko niesprawiedliwemu i niezrozumiałemu systemowi politycznemu, zniecierpliwiony biernością lub nieodpowiedniością opozycji, artysta teatru, grający – jak się okazało – samego siebie, rozbiera się do naga i zaprasza widzów, aby flamastrem zapisali na jego ciele to, co chcieliby przekazać węgierskim intelektualistom. Chętnych nie brakuje. Cztery osoby zapisują różne hasła. Co najmniej jedna, dziennikarka „Wyborczej”, która parę godzin wcześniej prowadziła spotkanie polityczne z udziałem dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu, raczej nie jest podstawiona. Może w ogóle nikt nie jest. Hasła nie tworzą spójnego przekazu. Jedno z nich wręcz wyraża sympatię dla aktora, na którym zostało wypisane. Nagle jeden z widzów wykrzykuje z pretensją, że zapłacił za bilet i oczekuje normalnego teatru, a nie czegoś takiego; inny widz nazywa go faszystą. Aktor zaprasza tego niezadowolonego na scenę, dochodzi do szarpaniny, po czym znikają za drzwiami. Po aktorze pozostaje ubranie i buty. Na chwilę dałem się wkręcić i zaniepokoiłem się o dalsze losy sponiewieranego już przecież przez prawicowe rządy dyrektora teatru. Dopiero słowa Eli, wyjątkowe, bo powstrzymujemy się od komentowania w trakcie spektakli, przywróciły mnie rzeczywistości. „Nie bój się. Jesteś w teatrze”. „Świetne aktorstwo”, pomyślałem, pomny, aby raczej oddać zasługi komuś, niż kopać samego siebie. „Świetne. Przecież w teatrze bywam częściej niż raz w roku”, dodałem w myślach spoglądając na scenę. A ta, dotąd zupełnie pusta, nie licząc aktorów i ich wylinek, zaczęła się już zapełniać.
Żona zbiegłego, która wcześniej wydawała się szczerze zażenowana jego ostentacją i bezwstydem, szybko odnalazła się w nowej scenerii. Dywan, kanapa, instrumenty do mocnego uderzenia, w tym perkusja – wszystko to zostało już do końca, pozwalając na znacznie więcej, niż opowiedzenie dramatycznej historii ciemiężonego teatru (obecny na widowni Krzysztof Mieszkowski bardziej ogólnie o tych kłopotach mówił dwie godziny wcześniej w „Kalaczakrze”) i prywatny akt odwagi jego dyrektora. Historia dotyczyła tego, jak aktorzy ulegają komercyjnym pokusom, a idee takie jak równouprawnienie kobiet czy zdrowa żywność stają się częścią dyskursu władzy i bywają realizowane z użyciem symbolicznej przemocy. Żona zbuntowanego dyrektora-reżysera pozwala się poniżać i – racjonalizując swoje zachowania wyzwolonym charakterem zawodu aktorskiego – sprzedaje się dla kariery.
Spektakl w reżyserii Schillinga oglądało się z pełną uwagą, bo kolejne sceny były zaskakujące i nieprzewidywalne, a oprawa muzyczna urzekała swoją naturalnością i oryginalnością. Granie na żywo chwilami przypominało instrumentalny rozgwar Franka Zappy, piosenki zaś – bardziej hollywoodzki styl rodem z filmów o Bondzie. Wszystko to tworzyło artystyczną mieszankę smakowitą i pikantną. Nagość czy obsceniczność, gdy się już pojawiała, a pojawiała się rzadko, służyła przekazaniu pewnych idei – buntu czy ulegania przemocy. Na uznanie zasługuje przewrotny pomysł, aby buntownika zamienić w schorowanego niedołęgę w pielucho-majtkach, którym zajęła się zbuntowana artystka, wyrzucona z pracy po tym, jak nie chciała podporządkować się poniżającemu pomysłowi reżyserki. Kontynuacją tej przewrotności jest ozdrowienie buntownika po tym, jak przyznano mu, niejako awansem, nagrodę państwową.
W węgierskim spektaklu, choć tak wciągającym, było dużo ironii i dystansu. Zanosiło się po pierwszej scenie na jakąś nachalną publicystykę, rzecz jednak poszła w stronę dojrzałego i wieloznacznego pokazania skorumpowanej rzeczywistości unijnych grantów artystycznych, które nie zawsze służą realizacji idei, do których propagowania zostały powołane. A w tym wszystkim mieliśmy odwieczne ludzkie słabości i zderzenie wielkiego z małym, godnego podziwu – z żałosnym.
Lubię taki pełny teatr, z pełnym wykorzystaniem możliwości aktorskich, śpiewem, tańcem, dziwacznymi rekwizytami, scenami zbiorowymi i dziwacznymi interakcjami. Jednak zobaczenie czegoś zupełnie nowego, zaskakującego i w jakimś sensie transgresyjnego również bywa ożywcze, a tego właśnie dostarczyła druga propozycja Dialogu tego wieczoru.
Spektakl monachijskiego zespołu miał znacznie wolniejsze, celowo spowolnione aż do granicy wytrzymałości tempo. Aktorzy w maskach sprawiających, że byli pozbawieni mimiki grali w sposób tak nienaturalny, że artystyczny zamysł reżyserki od początku wydawał się jasny. Tak przerysowana sztuczność mogła być odczytana jako komentarz do konwencjonalnych, pozbawionych autentyczności i głębi relacji międzyludzkich, zarówno tych w rodzinie, jak w miejscu pracy czy wśród sąsiadów. Skupienie na awansie, wakacjach czy spełnianiu wymogów systemu edukacyjnego trudno uznać za jakąś znaczącą realizację osobistego potencjału. Jednak to prawdopodobnie stanowi treść mieszczańskiego życia w bogatych krajach od dziesiątków lat. Intelektualna, nade wszystko zaś emocjonalna nędza takiej egzystencji została przez Susanne Kennedy wyostrzona i w ten sposób napiętnowana. Tytułowy atak szału także przebiegał w sztucznym tempie, a marionetkowi aktorzy nawet umrzeć nie raczyli po ludzku.
Były w Warum… wątki mniej i bardziej humorystyczne. Do tych ostatnich należało kupowanie płyty, wizyta rodziców w szkole i scena zabijania. Konewka stawiana tak, że była wciąż widoczna pod zjeżdżającą w dół roletą zasłaniającą scenę czy „mówienie z pełnymi ustami” rozbawiły nas z Elą niezmiernie. Za zabawne, choć pełniące też inną funkcję, można też uznać podmienianie się partnerów w parach. Konwencjonalność związków międzyludzkich i ich powierzchowność ukazana została jako tak daleko posunięta, że w zasadzie wszystko jedno, kto z kim rozmawia. Małżeńskie wspomnienie pierwszego spotkania stanowiło zresztą pewną popkulturową kliszę, niczym z wielkoekranowych produkcji.
Atmosfera wykreowana w spektaklu przywodziła na myśl lata siedemdziesiąte XX wieku. Stroje i fryzury aktorów przypominały ówczesne filmy, muzyka – nieco ówczesną muzykę elektroniczną. Od „Gwiezdnych wojen i Kraftwerku może nieco się różniły, lecz nasuwają też smutną refleksję: nieautentyczność i powierzchowność są ponadczasowe. Niezbyt wyszukana? Owszem. Ale też i spektakl nie oferował jakichś wyszukanych treści. Jego atutem była forma.
Gdybyśmy jednak mieli wyciągnąć jakieś wnioski, to może takie, że nie warto chwalić się sąsiadom wakacjami i zakupem nowych nart , a także zbytnio naciskać na męża, aby awansował. Biedak jest i tak zależny od szefostwa, awanse zaś – od uwarunkowań systemowych. Lepiej nie wkurzać kogoś, kto – zgodnie z przyjętymi konwenansami – na co dzień tłumi swoją złość.
Warum…, choć – jak uznaliśmy z Elą – mogłoby trwać nieco krócej, było udanym spektaklem. Oryginalny artystyczny uchwyt zdominowanej przez konsumpcję i rywalizację rzeczywistości w połączeniu z konsekwentną grą aktorów, sterylną scenografią w pastelowych kolorach i spójnym montażem, stworzył całość entuzjastycznie nagrodzoną brawami przez widownię we Współczesnym.
Obydwa przedstawienia miały, pomimo artystycznych różnic, pewną cechę wspólną. Krytycznie odnosiły się do rzeczywistości i pokazywały relacje międzyludzkie w dwóch, różnie je deformujących, zwierciadłach. Bardzo trafne wybory repertuarowe. Gratulacje dla organizatorów Dialogu!
Loser. Reż. Árpád Schilling. Krékatör, Budapeszt, Węgry.
Na podstawie utworu Évy Zabezsinszkij, Árpáda Schillinga i zespołu.
Centrum Technologii Audiowizualnych, Mała Hala. VIII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog, Wrocław.
Przedstawienie: 18 października 2015, godz. 17.00
Warum. Dlaczego pan R. wpada w szał? Reż. Susanne Kennedy. Münchner Kammerspiele, Monachium, Niemcy.
Na podstawie utworu Rainera Wernera Fassbindera i Michaela Fenglera.
Wrocławski Teatr Współczesny, Duża Scena. VIII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog, Wrocław.
Przedstawienie: 18 października 2015, godz. 19.15
Na podstawie utworu Rainera Wernera Fassbindera i Michaela Fenglera.
Wrocławski Teatr Współczesny, Duża Scena. VIII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog, Wrocław.
Przedstawienie: 18 października 2015, godz. 19.15
