Żołnierze są powoływani i uzbrajani po to, by zabijać, groźbą lub samą swoją obecnością wymuszać różne zachowania lub powstrzymywanie się od zachowań, w najlepszym wypadku – by budzić respekt i znaczyć terytorium. Tak przynajmniej wyobrażam sobie misję mundurowych na terenach ogarniętych konfliktem. Hasło „Żywią y bronią” znane nam z lekcji historii o zamierzchłych czasach mogło kiedyś budzić skojarzenia z akcją żniwną i ćwiczeniami na poligonie w czasach pokoju. W Palestynie trwa konfrontacja. Wszelkie przyjazne gesty wobec domniemanego wroga są dla władz nie do zaakceptowania. A oto historia, która poruszyła mnie na tyle, by o niej napisać.

REKLAMA
Izraelscy żołnierze podczas patrolu na Zachodnim Brzegu Jordanu, a więc na terenie należącym do Autonomii Palestyńskiej, lecz pozostającym pod kontrolą Izraela, zostali sfilmowani. Nagranie udostępnione przez telewizję pokazało, jak tańczą do hitu koreańskiego wokalisty Psy "Gangnam Style" w jednym z klubów w Hebronie. Jeden z żołnierzy, umundurowany i w pełni uzbrojony, noszony był na barana przez jednego z tańczących Palestyńczyków. Inni żołnierze trzymając się za ręce podrygiwali z klubowiczami. Według dziennikarzy klub jest odwiedzany przez zwolenników radykalnej palestyńskiej organizacji Hamas, uznawanej za terrorystyczną m.in. przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską.
Władze Izraela uznały incydent za poważny. Przełożeni zawiesili winowajców w wykonywaniu służby. Dlaczego? Podobno „żołnierze niepotrzebnie narazili się na niebezpieczeństwo i zostali odpowiednio ukarani".
Mnie nasuwa się nieco inna wersja – taka, która siłą rzeczy nie może być oficjalna. Polityka skonfliktowanych krajów zazwyczaj przewiduje podsycanie nienawiści wobec drugiej strony konfliktu – rzeczywistej, domniemanej czy potencjalnej. Zdefiniowanego przez władze wroga nie należy lubić, należy się go bać i wystrzegać, pogardzać nim i poniżać, a w określonych sytuacjach – nastawać na niego i tępić. Żołnierze oczywiście strachu okazywać nie powinni. W Izraelu z pewnością na co dzień stawiają odpór chłopcom rzucającym kamieniami czy partyzantom wystrzeliwującym tak zwane rakiety, ale raczej mało groźne, bo w Palestynie obowiązuje embargo na broń, a granice są dokładnie pilnowane. Niekiedy oczywiście starcia bywają poważniejsze, na przykład podczas wysiedlania mieszkańców i szykowania terenów pod nowe osiedla. Polityka państwa oczywiście uznaje narażanie się na bezpieczeństwo w takich razach za „potrzebne”.
A co ma do tego taniec, wspólna zabawa, bratanie się i spoufalanie z mieszkańcami kontrolowanych terenów? Otóż, niestety, zupełnie mija się z nienawistną misją. Z wrogiem się nie tańczy. Wroga się przemocą zmusza do uległości i trzyma na dystans.
Co to za okupacja, gdy lokale odwiedzane przez partyzantów („terrorystów” z Hamasu) stają się miejscem wspólnej zabawy? Jeszcze by ktoś pomyślał, że między zwykłymi ludźmi, choćby niektórzy byli w mundurach i pod bronią, nie ma animozji, nie ma konfliktu. Jeszcze by komuś, zwłaszcza telewidzom, przyszło do głowy, że tak można i że niekoniecznie trzeba nienawidzić ludzi, którzy nic nam nie zrobili, a różni ich jedynie religia, trochę kultura, a najbardziej chyba – położenie ekonomiczne.
Wspólna zabawa z oficjalnie zdefiniowanymi wrogami może dostarczyć mnóstwo satysfakcji. Można przeżywać radość bez ideologicznych uwikłań i wspólnych interesów, można czuć sympatię po prostu dla kogoś życzliwego czy atrakcyjnego, można się nawet zakochać, choć to ostatnie niekiedy skazuje na los Szekspirowskiej pary nieszczęśników. I wreszcie, choć pewnie nie wszyscy to akurat docenią, można w ten sposób pokazać środkowy palec systemowi.
Należy jednak pamiętać o jednym: nigdy, pod żadnym pozorem nie dać się sfilmować!