Watykański Sekretariat Stanu usunął z oficjalnej strony internetowej Państwa Papieskiego wywiad Eugenio Scalfariego z Franciszkiem I. Urzędnicy Stolicy Apostolskiej uznali, że zawarte w nim treści nie odpowiadają takiej prawdzie, jaką powinni znać wierni.
adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, redaktor kwartalnika "Psychologia Społeczna"
Rzecznik Watykanu ksiądz Federico Lombardi pytany o powody skasowania na stronie www.vatican.va zapisu rozmowy opublikowanej na łamach rzymskiego dziennika "La Repubblica" w październiku wyjaśnił: "Wywiad jest wiarygodny w sensie ogólnym, ale nie w poszczególnych opiniach w nim zawartych; dlatego postanowiono, że nie będzie można go przeczytać na stronie Stolicy Apostolskiej". Zaraz po ukazaniu się wywiadu rzecznik informował, że papież nie przejrzał go przed publikacją, choć miał taką możliwość. Była to, jak sądzę, delikatna sugestia, że dziennikarz nadużył zaufania swojego rozmówcy publikując wypowiedzi pontifa niezgodne z jego intencjami.
Inna interpretacja kuriozalnego posunięcia Sekretariatu Watykanu jest taka, że nawet papieżowi nie wszystko wolno. Racja stanu, rozumiana jak najbardziej politycznie, jest ważniejsza od opinii jakiejś osoby, choćby ta przez podwładnych uznawana była za nieomylną.
Gdy głoszeniu opinii godzących w miłość własną i osobiste interesy wpływowej kościelnej koterii towarzyszą czyny lub ich zapowiedzi, sprawa może stać się wręcz gardłowa. Przekonał się o tym Jan Paweł I, który chciał aktywnie (pieniędzmi, a nie tylko modlitwą) pomagać biednym, a także rozliczyć Bank Watykański z mafijnych przekrętów. Zmarł nagle w wieku niespełna 66 lat, w 33 dni po objęciu najwyższego katolickiego urzędu. Do zwłok nigdy nie dopuszczono lekarza z zewnątrz, co - całkiem zasadnie - doprowadziło do spekulacji, że nie chorujący nigdy na serce, pełen sił i energii duchowny cokolwiek zbyt gwałtownie został przywołany przez Pana.
Zdaniem "grupy trzymającej władzę" w Watykanie Franciszek I miał prawo się wypowiedzieć, owszem, w sensie ogólnym, jednak pewne opinie wywołały "kontrowersje i dyskusje", te zaś autorytarnie kierowana instytucja uznaje za wielce szkodliwe. Sprzeciw różnych eminencji, nie tylko szarych, mogła wzbudzić nieprzychylna im wymowa medialnych wypowiedzi szefa. Na razie sumienie nie pozwoliłoby im zapewne na bardziej radykalne posunięcie i miejmy nadzieję, że tak pozostanie, jednak próby uciszania i tuszowania zapewne będą się powtarzać. Sól z własnych oczu wypłukują nawet poddani w monarchii absolutnej.
Czym Franciszek I tak podpadł swoim dworzanom?
Przede wszystkim jego wspomnienie dotyczące pierwszych chwili po marcowym konklawe przedstawione w wywiadzie nie zgadza się z wizją braku wątpliwości i ochoczego instalowania się każdego kolejnego elekta na Piotrowym Stolcu. Ówczesny wciąż-jeszcze-kardynał Jorge Mario Bergoglio, zanim przyjął wybór, udał się podobno na chwilę modlitwy. Cóż za bezczelność! Cóż za lekceważenie! Cóż za brak taktu! Zamiast podziękować i okazać wdzięczność swoim ziemskim dobroczyńcom wolał się modlić. Postawa zaiste niegodna kardynała.
Ponadto w wywiadzie, opublikowanym już zresztą także w najnowszej książce Eugenio Scalfariego, Franciszek powiedział między innymi, że przywódcy kościoła byli często w przeszłości "narcyzami", głodnymi pochlebstw oraz że "dwór to trąd papiestwa". Ocenił, że największą wadą Kurii Rzymskiej, którą chce zreformować, jest to, że troszczy się ona wyłącznie o "tymczasowe" interesy Watykanu.
A przecież to ewidentne oszczerstwo! Budowanie bogactwa i wpływów Watykanu odbywa się długofalowo, systematycznie, od kilkunastu stuleci, wszystkimi dostępnymi środkami, legalnymi i nielegalnymi, zaś Kuria Rzymska troszczy się o materialne interesy swojego państwa o wiele bardziej, niż o cokolwiek innego. Mogli się więc jej urzędnicy poczuć dotknięci tak niesprawiedliwą oceną? Oczywiście, że tak.
O tym, jak bardzo papież nie docenia i nie rozumie misji swojej Kurii świadczyć też mogą takie jego słowa: "Nie podzielam tej (kurialnej - J.K.) wizji i zrobię wszystko, by ją zmienić. Kościół jest i musi stać się znowu wspólnotą Ludu Bożego". Smaczku dodaje słowom Franciszka fakt, że wypowiedział je w rozmowie z nestorem włoskich publicystów, zdeklarowanym ateistą.
Ale to nie wszystko. Papież zadeklarował również, że kiedy spotyka klerykała, staje się "antyklerykałem". Tego naprawdę było już za wiele. Czarną owcę trzeba znosić, skoro jest już tym, z wyboru, przewodnikiem stada. Ale promować ją? Tego nie można wymagać od cierpliwych obrońców watykańskiej racji stanu.
***
Choć broniłbym możliwości istnienia kościołów, gdyby ktoś chciał ją znieść, nie jestem zwolennikiem kościoła - ani w obecnym kształcie, ani w jakimś bardziej liberalnym. Nawet po ewentualnych reformach jako instytucja pozostałby zapewne ostoją ciemnoty, zabobonu, nietolerancji i matecznikiem wrogości wobec innowierców i ateistów. Taka jest istota tego rodzaju instytucji. Dziś hierarchiczny kościół katolicki stanowi uosobienie hipokryzji (skandale pedofilskie, bogate hetero- i homoseksualne życie księży), mizoginii (dyskryminowanie zakonnic i świeckich wyznawczyń) i chciwości (wymuszanie opłat od wiernych, uprzywilejowana pozycja podatkowa i majątkowa, zwłaszcza w Polsce). Dlatego laicyzacja życia, jeśli towarzyszą jej humanistyczne wartości, wszystkim - za wyjątkiem kleru - wychodzi na dobre.
Franciszek Pierwszy jest jednak najlepszym papieżem od czasów Jana Pawła Pierwszego. Katoliczkom i katolikom trafił się niczym los na loterii. Jest skromniejszy i bliższy ludziom niż jego próżni i nadęci poprzednicy. Nawet jego niechlubna przeszłość w czasach rządów argentyńskiej junty nie zmienia faktu, że mówi niekiedy rzeczy miłe lewicowcowi, antyklerykałowi i racjonaliście. Jeśli są potem krytykowane i ukrywane przez jego współpracowników, to tym bardziej świadczy o tym, że nie głosi ich przypadkiem.
Watykańskie "Ministerstwo Prawdy" może majstrować przy poglądach Franciszka, może nawet próbować pisać historię od nowa, ale dzisiaj, w czasach powszechnego dostępu do informacji, jest to trudniejsze niż w Roku 1984.