Kilka dni temu polskie media obiegła informacja o tym, że dziadek Angeli Merkel pochodził z Poznania. O polskich przodkach kanclerz Niemiec głośno zrobiło za sprawą pierwszych doniesień dotyczących biografii "Angela Merkel - kanclerz i jej świat". Książka autorstwa Stefana Korneliusa właśnie trafiła na sklepowe półki w Niemczech. Nie jest to, delikatnie mówiąc, lektura obfitująca dramatyzmem. Jest w niej jednak mowa o jednym przynajmniej momencie, który do miana dramatycznego mógłby aspirować.
Kiedy latem 2011 roku najbliżsi współpracownicy Angeli Merkel odchodzili na zasłużone urlopy niemiecka Kanclerz poprosiła ich, żeby nie zapominali o palących Europę problemach nawet w trakcie wakacji. Sytuacja była bowiem nadzwyczajna. Pierwsza transza pomocy finansowej dla Grecji (109 milardów euro) okazywała się niewystarczająca i wszystko wskazywało na to, że wkrótce potrzebna będzie następna. Angela Merkel zgodziła się na pierwszą z wielkim oporem, i na przekór dużej części opinii publicznej. Gdyby to niemiecka opinia publiczna miała decydować o losach drugiej transzy pieniędzy, Grecji nic więcej by się nie dostało. O greckich losach zdecydował jednak lipcowy szczyt państw strefy euro, na którym – pod naciskiem Merkel - dodatkowo obostrzono warunki przyznania pomocy rządowim premiera Papandreou. Wypłaty jednak nie wstrzymano. Kolejne 100 milardów poszło na spłatę greckich wierzycieli, przede wszystkim prywatnych banków.
Przedwakacyjną prośbę Merkel wziął sobie do serca jej bliski doradca Nikolaus Meyer-Landrut, który wrócił z wakacji we Francji krótko po zakończeniu lipcowego szczytu. Zaprezentował on wówczas Kanclerz schemat, w którym identyfikował źródła problemów Europy i proponował możliwe warianty ich rozwiązania. Cały schemat mieścił się na jednej kartce papieru fomratu A4. Była ona podzielona dwiema liniami - jedną pionową i jedną poziomą - przecinającymi się w połowie. W lewym górnym rogu Meyer-Landrut umieścił kraje członkowskie, w prawym górnym rogu zaś instytucje unijne – Komisję, Radę, Parlament. Po prawej u dołu przyporządkował instytucjom unijnym obszary, w których UE radzi sobie dobrze - rynek wewnętrzyny, sądownictwo, komkurencja, środowisko. Po lewej u dołu, po stronie państw narodowych, sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej - zatrudnienie, podatki, budżet, system socjalny. Po lewej, dolnej stronie schematu panował jeden wielki bałagan.
Przesłanie schematu było jasne: jeżeli nie uda się uporządkować spraw, które wywołały kryzys - zatrudnienia, podatków, budżetu, systemu socjalnego – i za które winić można politykę wewnętrzną państw członkowskich, nie da się opanować kryzsu zadłużenia. Unia potrzebuje rządu gospodarczego, wspólnej polityki monetarnej, zharmonizowanych podatków i porównywalnych stanardów socjalnych. Meyer-Landrut przedstawił rozwiązanie w sposób tak jasny, w jaki jeszcze nikt tego nie zrobił. (Inna sprawa, czy jego diagnoza była trafna).
Merkel stała zatem przed prostym wyborem: przesunąć zatrudnienie, podatki, budżet, system socjalny - sprawy, który zdaniem Meyer-Landruta były przyczną kryzsu z lewej na prawo - w stronę instytucji europejskich, albo pozostawić je tam gdzie były dotychczas, w domenie kompetencji państw członkowskich. Jej wybór, podyktowany pewnie w istotnym stopniu nastrojami opinii publicznej był jasny: pozostajemy przy modelu, w którym decydują państwa. Merkel opowiedziała się za modelm, za którym opowiadała się większość Niemców, większość Europejczyków.
Ta decyzja z jesieni 2011 roku oznaczała odrzucienie Brukseli, powrót do Europy państw i to Europy państw różnych prędkości. Takiej, w których o ważnych, najważniejszych sprawach decyduje nie Bruksela, a państwa członkowskie. Czy nie świadczy o tym najlepiej fakt, że tzw. Pakt Fiskalny ratyfikowany kilka tygodni temu przez Polskę jest zwyczajną umową międzynarodową, funkcjonującą poza formalnym porządkiem prawnym Unii Europejskiej? To w tej decyzji – jak sugeruje Kornelius – zawiera się istota polityki europejskiej Kanclerz Merkel. Merkel nigdy nie wygłosiła przemówienia na ten temat, nigdy nie napisała na ten temat książki, ale swoją wizję polityki europejskiej oczywiście miała. I to właśnie ten moment, był chwilą, w której jej wizja polityki triumfowała.
Ta decyzja Merkel, szczególnie jeżeli spojrzeć na nią przez pryzmat biografii tak zręcznie kreślonej przez Korneliusa, ma znaczenie historyczne. Biografia Kanclerz opowiada o długiej drodze Merkel do władzy - o jej polskich korzeniach, o polskim dziadku i prababce, która pracowała jako służąca, o Angeli-dziewczynce wychowanej w NRD, o nastolatce zafascynowanej Kalifornią, o austopowiczce, która obserwowała w Gruzji upadek Związku Radzieckiego, wreszcie o kobiecie, która dochodzi do najwyższych stanowisk w Niemczech i na której cześć urządza się uroczyste kolacje w Białym Domu. Jej biografia opowiada zatem nie tylko o osobie, ale też o niezwykłych czasach, czasach wyjątkowego zupełnie przyspieszenia cywilizacyjnego, które przyniosło ze sobą powstanie Wspólnoty Europejskiej, upadek Związku Radzieckiego, technologię przeobrażającą strukturę gospodarczą i którego kulimnacyjnym punktem jest wciąż trwający kryzys finansowy.
Wszystko wskazuje jednak na to, że ten czas - czas przyspieszenia cywilizacyjnego - się skończył. To ryzykowna teza, ale spotykam się z nią coraz częściej. Poświęcę jej, któryś z następnych wpisów, ale w tym momencie ograniczę się tylko do stwierdzenia, że w obszarze polityki europejskiej decyzja Merkel to zjawisko pieczętuje. Proszę sobie spróbować wyobrazić, kto będzie kanclerzem Niemiec z 20 lat? Będzie to, ktoś z mojego pokolenia. Być może, ktoś, kto uczył się w tych samych szkołach, z tych samych podręczników, miał podobne doświadczenia i marzenia. Kimkolwiek ta osoba będzie i cokolwiek uda się jej zrobić, jedno jest pewne, nic nie będzie się już działo w polityce tak szybko, jak w czasach Angeli Merkel. Jasne, komputery będą szybsze, szybsze będą łącza internetowe, ale – z politycznego, gospodarczego i społecznego punktu widzenia - będziemy żyli w wolniejszych czasach - wolniej będziemy dorastali, wolniej żyli, wolniej (czy raczej później) umierali. Przede wszystkim jednak wolniej będziemy się bogacili.
I to być może ta ostatnia kwestia powinna dziś zajmować polityków myślących długofalowo (o ile tacy istnieją). Największym wyzwaniem czas spowolnienia będzie przemyślenie na nowo roli państwa w gospodarce, bo tylko silne państwo będzie w stanie łagodzić negatywne skutki spowolnienia. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy polski rząd przyjął kilka ustaw, które mają na celu publiczne wsparcie koniunktury w czasach spowolnienia gospodarczego. Jest wśród nich m.in. ta, która ma na celu zapobieganie zwolnieniom pracowników. Firmy, w których wystąpi spadek zamówień a ich obroty obniżą się o co najmniej 20 procent będą mogły otrzymać dopłaty do wynagrodzeń. W zamśle twórców projektu jest to środek doraźny, o ogranicznonym horyzoncie czasowym. Wydaje się jednak, że ten i podobne jemu środki będą w czasach spowolnienia normą. Państwo nie będzie mogło być tym czym ma być według teorii liberalnej (a także według prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezarego Kaźmierczaka, który w żenującym liście komentował wczorajsze zgromadzenie "Platformy Oburzonych" w Gdańsku z udziałem Piotra Dudy i Pawła Kukiza) - zaledwie ramami dla rynków i społeczeństwa obywatelskiego. Państwo będzie demokratycznym instrumentem zmagania się ze spowolnieniem.