Samochodzik w odbycie
Bohaterowie „Jackass“ polewali się moczem, rozwalali głową cegły i wsadzali do tyłka samochodziki, a wszystko dla zabawy i pieniędzy. Robili rzeczy kretyńskie. Ale nikt nikomu nie wciskał w związku z tym żadnej ideologii. Wygłupiamy się, kaska leci. Nasi celebryci podobnie - jadą po bandzie, jak bohaterowie Jackassa wsadzający sobie w odbyt samochodziki, ale niestety zamiast zabawy i zarabiania kasy, mamy doprawianą ideologię i emocjonalny szantaż.
Karolina Korwin-Piotrowska - dziennikarka TVN Style; wydała ksiązkę "Bomba czyli alfabet polskiego szołbiznesu", prowadzi rubrykę "Bomba tygodnia" w tygodniku "Wprost"; pisze do "Art&Business", HBO i "Party", Ambasadorka serii filmów niezależnych wydawanych na dvd pod nazwą "REBEL REBEL", od 7 lat prowadzi "Magiel Towarzyski" w TVN Style.
Zaraz mnie powieszą i rozstrzelają, ale już nie mogę. Niech będzie, że jestem bez serca i nie mam uczuć. Niech będzie, że jestem jak kamień. Nie chcę jednak już dłużej być szantażowana emocjonalnie w tak niewybredny sposób.
Najpierw jedna znana aktorka opowiada o tym, że mąż ją bił. Wyznanie jest mocne, wszyscy o nim mówią. Szok jest wszechobecny. Po tygodniu od wyznań na jaw wychodzi, że gwiazda przygotowuje autobiografię i raczej nie robi tego za darmo, a jej mąż-nie mąż wystawia kolejne działa. Już wiemy, że będzie brudno, strasznie, bez sensu, a parada świadków na sprawie rozwodowej wypełni niejedną kronikę towarzyską i ranking - Co oni na sobie mają. Bo to będzie event, jakiego Polska nie widziała.
Potem jeden dziennikarz, stary wyga dziennikarski, daje się oszukać jak niewinna panienka. Pan dziennikarz, który pewnie nigdy nie widział tyle kasy, co nasz wyga zarabiał przez miesiąc, robi z nim „przyjacielską“ rozmówkę przy kawce o życiu, benzynie i sushi na bezrobociu. Rybka nie dość, że surowa, to jeszcze wyszła niejadalna, o sushi i bezrobociu i upadku i cholera wie czym po wydrukowaniu owego wywiadu mówi cała Polska. Słowo „pogawędka“ zaś nabiera znaczenia podobnego do przesłuchań na Guantanamo. Tyłek boli. Współczucia - brak.
I teraz to. Maria Peszek, której twórczość bardzo cenię, a „Moje miasto“ to jeden z najchętniej przeze mnie odtwarzanych utworów na moim iPodzie, postanowiła...i sama teraz nie wiem, co napisać. Czytam jeden wywiad w „Polityce“ i drżę. Czytam drugi we „Wprost“ i zaczynam żałować, że nie stać mnie na hamak w Azji. Tutaj jest bez obciachu i owijania w bawełnę: wydałam płytę, mam/miałam depresję i opowiadam o tym. I pamiętajcie, że jest płyta. A ja wisiałam na hamaku w Azji i bolały mnie plecy. I teraz mam misję, żeby o tym mówić. Specjalnie przesadzam, specjalnie wyolbrzymiam, ale to jest dokładnie to, co zostaje z tego w mediach i odbiorze zwykłego człowieka. Bo zostaje żałość. Smutek tropików, nawet nie azjatyckich. Ups, myślę sobie, bo choć sama depresji nie miałam, dwie bliskie mi osoby miały. Taką prawdziwą, straszliwie bolesną, długotrwałą, nie leczoną na hamaku, tylko na mozolnej terapii; nie dla mediów, nie dla kasy i nie pod kamerkę. I ostatnia rzecz, jakiej chciały, to latanie i opowiadanie o tym komukolwiek. Bo rozmowa z terapeutą albo całą galerią terapeutów na ten temat jest już i tak wielkim wyzwaniem. Bo to potworna choroba. Jeśli, rzecz jasna jest prawdziwa. Nawet jeśli Peszek rzeczywiście była chora, z wywiadu i dość specyficznie ustawionej akcji promocyjnej płyty został niesmak, a na facebooku już jest grupa „Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku“. Bo dzisiaj można obśmiać wszystko, szczególnie, kiedy delikwent podkłada się sam i jeszcze prosi o więcej. Było kiedyś takie określenie „instynkt samozachowawczy“, ale nasze gwiazdy widocznie nie umieją tego znaleźć w Google. A przydałoby się...
Polskie gwiazdy eksploatują chorobę z energią i zaangażowaniem godnym lepszych spraw. A choroba to mocny temat. Zawsze się sprzeda. Pewien gwiazdor najpierw pokazał w telewizji jedną z żon w chwilę po porodzie, a niedawno umieścił swoje badania w internecie. Zawsze jeden news więcej, choć niesmak potworny, bo okołoodbytniczy i wychodzi na to, że wszystkie jego żony powinny iść do lekarzy od wstydliwych chorób. Sama nie wiem - smutne to bardziej, czy jednak straszne. Inna piosenkarka ujawniła w magazynie, że wyleczyła białaczkę za pomocą Kabały i że duszę chorą też uleczyła. No i nowy projekt muzyczny przy okazji promuje, tak mimochodem. Cudnie. To wszystko wydarzyło się w mediach w ostatnich tygodniach. Jakaś epidemia?
Media to podnoszą, bo jest to zabawne, a kiedyś, nie tak dawno, choroba to była sprawa intymna. Teraz otwierając gazetę czy internet czuję się jak w poczekalni u lekarza, gdzie jedna baba drugiej babie opowiada o wrzodach i wiatrach. I wiem do tego, że przez emocjonalny szantaż ktoś znany, kogo nawet lubię, chce zarobić na mnie i moich emocjach. Wiem, zarabiać trzeba. Ale wolę, kiedy tak jak w „Jackass“ nikt sztuki nie udaje, tylko jest spryciarzem wkładającym sobie do tyłka niebieski samochodzik, i kasującym za to, za ten ból i akcję z roentgenem, okrągłą sumkę niż kiedy ktoś, pozujący na artystę, stawia mnie emocjonalnie pod ścianą i robi wszystko, żeby wycisnąć mnie jak cytrynę.
Strach myśleć, co będzie dalej. Publiczne mordobicie przy lansowaniu filmu? Obcięcie kończyn w ramach promocji płyty? A może spektakularne morderstwo przy promocji książki? To by dopiero była cytowalność, prawda? Wszyscy by o tym mówili. Nie śmiejmy się. To się może stać naprawdę. Może już niedługo...