Dyskusja to nie fechtunek, nikogo nie trzeba przebijać
Opinie Sylwii Gruchały w portalu NaTemat stały się pretekstem do zadania pytania: czy w Polsce jest miejsce na poglądy konserwatywne? Już po kilku tezach, wypowiedziach internautów i przedstawicielki ruchu kobiecego przychodzi na myśl - jak zwykle w sytuacji, gdy dyskusja ociera się o tematy światopoglądowe – że naturą sporu jest poziom dyskursu, a zaraz za nim pojęcie tolerancji i sumienie.
Europosłanka, była Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Traktowania
W Polsce jest miejsce zarówno dla poglądów konserwatywnych, tych związanych z pojęciem tradycji, tradycyjnej rodziny i wyznawanych wartości, jak i dla poglądów liberalnych, kojarzących się z pojęciami modelu nowoczesnej rodziny, partnerstwa, płci kulturowej. Dlaczego? Bo oba te modele, a także kilka pomiędzy nimi, są w Polsce wybierane i realizowane przez młodych, starych i tych w średnim wieku. Jesteśmy – my, Polacy – także pod tym względem różni i nic w tym złego. Wszyscy mamy prawo do swoich racji i do organizowania życia rodzinnego zgodnie ze swoją hierarchią wartości. Dla jednych najlepszy będzie tradycyjny, z żoną opiekującą się domowym ogniskiem, dla innych symetrycznie partnerski, ze wspólnym rodzeniem dzieci i wspólnym gotowaniem obiadów, a dla innych jeszcze innym. To nie różnica poglądów i upodobań jest przyczyną narastających w Polsce podziałów. Dyskurs i jego poziom powodują dopiero, że zaczyna się stygmatyzowanie: że Gruchała to średniowieczne stworzenie, figura archaiczna, pewnie zaścianek itp., a z kolei „genderowi” np. jako ta Agnieszka Holland, która zaczyna się dusić w kraju – to lewactwo, które rozkłada zdrową tkankę narodu. Brutalny nierzadko język z forów internetowych przeniósł się na salony i prawdopodobnie jesteśmy w decydującej – ze względu na pewne wydarzenia i wątki (Grodzka, debata o związkach partnerskich, homoseksualizm jako grzech i wypaczenie itp.) – fazie kształtowania się owego dyskursu.
Nie mamy wątpliwości, że język tego typu sporów i debat należy cywilizować, bo to jest niezbędne dla naszego rozwoju i - zabrzmi to patetycznie – zgody narodowej. Warto więc, aby posługujący się nim przyjęli przynajmniej dwa założenia.
Pierwsze, dość oczywiste, ale – jak pokazuje debata w przestrzeni publicznej – mało przyswojone założenie dotyczy szacunku do rozmówcy, dyskutanta i tolerancji dla jego poglądów – nie akceptacji, TOLERANCJI. Drugie założenie jest o wiele bardziej skomplikowane. Dotyczy uświadomienia sobie praw, jakie mają dyskutanci, a mają niewątpliwie prawo do wypowiadania swoich opinii, do obrony swoich tez i swoich wartości, ale nie należy narzucać tego innym. Jeśli na przykład Kościół mówi, że nie powinniśmy żyć w związkach nieformalnych, bo katolicką instytucją, która legalizuje związek kobiety i mężczyzny jest małżeństwo uświęcone sakramentem, to rozumiemy, że jest to informacja dla katolików, którzy – jeśli chcą żyć zgodnie z prawami wiary i Kościoła – powinni wziąć tę naukę pod uwagę. Ale jeśli tej nauki nie zaakceptują, bo nie są (już? jeszcze? nigdy nie byli?) katolikami, to nie znaczy, że automatycznie są gorszymi ludźmi, Polakami, matkami czy ojcami. Jest to odwołanie się do ludzkich sumień – jak rozumiemy – i przypominanie nauk Chrystusa, co jest misją Kościoła.
Jeśli z kolei Państwo chce, aby jego obywatele czuli się jak u siebie i nie mieli poczucia, że żyją w kraju, który narzuca jednomyślność, pozostawia na marginesie życia słabszych, chorych, inaczej myślących czy czujących, to powinno poszukiwać takiego prawa, które pozwoli poczuć się nam wszystkim jak we własnym domu. Możemy oczywiście dyskutować o definicji takiego domu. Ewangelicy np. uważają, że jest to miejsce, w którym każdy może znaleźć przestrzeń dla siebie, co nie znaczy, że ta przestrzeń będzie tylko jego i będzie wyglądać dokładnie tak, jak tego chce, bo wtedy może zabraknąć miejsca i komfortu dla innych.
Żeby lepiej to zrozumieć i poczuć wyobraźmy sobie własny dom, w którym mieszkają również nasze dzieci, a może i dziadkowie. Dzieci, jak to dzieci mają skłonność do ekspansji i choć zajmują własny pokój, to jakimś dziecięcym uporem wolą odrabiać lekcje w salonie, albo pograć sobie na xboxie, zawłaszczając telewizor. Salon to wspólna przestrzeń. Negocjujemy więc z dziećmi: mogą grać na xbox godzinę dziennie, ale reszta czasu jest dla tych, którzy chcą w tym salonie odpocząć, albo obejrzeć np. serwis informacyjny. Nad lekcjami jednak najlepiej skupić się we własnym pokoju, w którym nierzadko panuje bałagan. Trudno, to ich pokój, jak sobie posprzątają, tak się będą w nim czuły, ale już na rozwalanie ciuchów po całym domu nie ma zgody. Babcia zajmuje jeden z pokoi. Też sobie go urządziła, jak chciała z obrazem Świętej Rodziny w centralnym miejscu na ścianie. Babcia chciałaby cały dom obwiesić krzyżami i świętymi obrazami, ale dochodzimy do porozumienia, że takiego samego obrazu w salonie nie chcemy, bo zmieniła się nasza wrażliwość na sprawy wiary. Dzieci chcą przyjęcia urodzinowego. Ok. mają swój pokój, proszę bardzo, ale dzieci zwracają uwagę, że własne urodziny też robimy w reprezentacyjnym miejscu domu czyli w salonie, więc dlaczego one nie mogą. Jasne, damy radę i będzie sprawiedliwie. Czy można z tych scenek wyprowadzić analogie do naszej społecznej przestrzeni, w której żyjemy? My Polacy? Najpierw trzeba założyć, że Polska jest domem – dla wszystkich.
I już na koniec. Najczęściej o Sylwii Gruchale czytamy, że jest świetną florecistką, dumą Polaków, która rozsławia nasz kraj na najważniejszych imprezach w tej dyscyplinie. I, że jest kobietą piękną i wpływową. Wystarczyło, żeby opowiedziała dziennikarzowi, że podoba jej się tradycyjny model rodziny, a już dla niektórych stała się średniowieczną, archaiczną kobietą z problemami rodzinnymi. Oznaczałoby to, że wystarczy publicznie ujawnić swoje poglądy, żeby od razu dostać etykietę, która zakleja wszystkie dotychczasowe zalety i osiągnięcia, która podważa prawo do dyskutowania czy wręcz wypowiadania się.
Nie powinniśmy się na to zgadzać. Ani na warunkowanie ocen sukcesów zawodowych od moralnej oceny życia osobistego, o którym co jakiś czas donoszą brukowce. Sylwia Gruchała to jedna z najlepszych florecistek w naszej historii. Ma prawo do osobistych wyborów, wg własnego uznania i sumienia. Jak my wszyscy.
Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, Zbigniew Mamys