Na pytanie znajomych o to, gdzie mieszkam, odpowiadam: w getcie. Muranów wybrałam świadomie, z całym bagażem jego historycznych doświadczeń, z traumą i wolą życia, która kiełkuje na ruinach tego, co było tu jeszcze w czasie wojny. Doświadczenie żydowskiej historii miasta jest tu zupełnie inne od tego, które zapamiętałam z rodzinnego Krakowa.
Urodziłam się się w Krakowie-Płaszowie, nieopodal stacji kolejowej i terenu dawnego obozu koncentracyjnego, dokładnie 44 lata po likwidacji krakowskiego getta. Dorastałam wśród opowieści dziadka-kolejarza o więźniach obozu widywanych z okien pociągów i lokalnych legend o powojennych poszukiwaczach skarbów ukrytych w pożydowskich kamienicach.
Do Podgórza, dawnego getta, jeździłam z mamą po zakupy. Na Kazimierz z tatą na lody i na kolejne edycje Festiwalu Kultury Żydowskiej, który wystartował, gdy miałam rok. Na Hujową Górkę, miejsce egzekucji więźniów, chodziliśmy na spacery, zaglądając po drodze w okna dawnej willi komendanta obozu. Na kopcu Krakusa z widokiem na kamieniołomy Liban siedziało się z przyjaciółmi i rozmawiało się z Bogiem.
Doświadczenie Kazimierza i Podgórza, tych doskonale zachowanych dzielnic - świadków historii, było zawsze bardzo oczywiste, nie wymagało większego wysiłku czy wiedzy. Wystarczyło dotykać murów, słuchać muzyki języka hebrajskiego biegając za izraelskimi wycieczkami, kosztować czulentu i bajgli z makiem. Żydowski Kraków zawsze kojarzył mi się pozytywnie: bardziej z życiem i świętowaniem niż z Zagładą i pustką. W pracy spotykałam jego żywych świadków: ocalałych pracowników Fabryki Schindlera czy potomków tych, którzy przeżyli getto. Pomnik życia - Kazimierz - stoi nadal; po pomniku śmierci - KZ Plaszów - zostało puste pole.
Tu, na Muranowie, jest zupełnie inaczej. Z dawnej Dzielnicy Północnej, zamieszkanej głównie przez Żydów, w czasie wojny częściowo zamkniętej murem getta, nie pozostało niemal nic – tylko pole gruzów.
Ze znajomymi, sąsiadami, powtarzamy, że wiedza o przeszłości boli. Że lepiej mają ci, którzy nie wiedzą o dawnej Dzielnicy Północnej, historii getta i krwawym powstaniu. Ta wiedza sprawia, że poranne wyjście po bułki staje się przejściem przez niewidzialny cmentarz. Chwalona przez mieszkańców cisza dzielnicy położonej w sercu miasta budzi smutek, a widok pikniku w pobliżu Placu Bohaterów Getta - wyrzuty sumienia.
Na Muranowie żydowska przeszłość nie pachnie, nie brzmi, nie smakuje. Czasem, jesienią, wyłania się z tłustej mgły albo tłucze się po mieszkaniach obecnością tych, którzy jakoś tam pozostali.
Na spacerach uruchamiam mobilną aplikację wyobraźni: pozwalam nieistniejącym ulicom wyznaczać mi trasę. Z Miłej skręcam w Nalewki, mijam Pasaż Simonsa, idę w stronę Wielkiej Synagogi na Tłomackiem. Wsłuchuję się w wyobrażone odgłosy ulicy, zapamiętuję mijane twarze, oceniam kobiece stroje, podsłuchuję miejskich plotek.
Tylko tak – odbudowując w pamięci przeszłość – potrafię się tu poczuć jak w domu i uwolnić potencjał, który kryje się w pęknięciu. Bez przeszłości przyszłość nie ma tu sensu.
To, co w Krakowie nadal stoi i świadczy, w Warszawie wymaga wysiłku wyobraźni. Ale nie jest niemożliwe.