Swego czasu, gdy napisałem jeden z artykułów dotyczących obozu koncentracyjnego Auschwitz, w komentarzach pod nim rozgorzała gorąca dyskusja. Jedna z komentujących pań zadała pytanie: "Gdzie wtedy był Bóg?". Na odpowiedź nie musiała długo czekać. W odpowiedzi napisał: "Na klamrach pasków Niemców". To skłoniło mnie do pewnych przemyśleń na temat tego, jaką rolę w wojnach odgrywa Bóg.
27 listopada 1095 roku odbył się synod w Clermont. To właśnie na nim papież Urban II zadecydował o rozpoczęciu wypraw krzyżowych. Ich celem było odbicie Ziemi Świętej i Jerozolimy, oraz wyswobodzenie chrześcijan spod panowania władz islamskich. Symbolem krucjat stał się, a jakże, czerwony krzyż. Już 15 sierpnia 1096 roku ponad 40 tysięcy dzielnych, uzbrojonych chrześcijan ruszyło do Ziemi Świętej, aby odbijać, ich zdaniem, należące do nich ziemie. Pierwsza krucjata nie miała przesłanek ekonomicznych, chrześcijanie pragnęli jedynie wypędzić najeźdźców z Ziemi Świętej. Po zdobyciu Antiochii przyszedł czas na główny cel - Jerozolimę. Tę zdobyto 15 lipca 1099 roku. Zostało utworzone Królestwo Jerozolimskie, a jego pierwszy władca - Gotfryd, mianował się Obrońcą Grobu Świętego.
Kolejne krucjaty również były skierowane głównie przeciw muzułmanom. Ich celami były m. in.: Egipt, Tunezja, Palestyna czy Konstantynopol. Jak stwierdził sam papież, udział w krucjacie sprawi, że wojownicy obłowią się skarbami wrogów. I był to strzał w dziesiątkę. Rycerze pragnęli zdobycia wielkiej fortuny. Dla wielu stało się to głównym powodem udziału w przedsięwzięciu. Jednak wróćmy do pytania postawionego w temacie artykułu. Jaką rolę odegrał tu Bóg? Żeby sobie na nie odpowiedzieć, musimy zrozumieć jeden z ważniejszych aspektów. Dla krzyżowców wyprawy te nie były wyprawami wojennymi. Były to pielgrzymki. Pielgrzymki zbrojne, ale jednak pielgrzymki. Krzyżowcy, bo tak nazywano członków krucjat, wierzyli że Bóg tego chce. Mogło to być swego rodzaju moralne usprawiedliwienie swoich czynów, które nierzadko daleko odbiegały od nauki kościoła. Dla wielu osób nieodłącznym elementem wypraw krzyżowych jest gromki okrzyk "Deus Vult" [pol. "Bóg tak chce"]. Zgodnie z podaniami, okrzyk ten po raz pierwszy został wykorzystany, jako odpowiedź na wezwanie do krucjaty, ogłoszone przez papieża Urbana II na Synodzie w Clermont. Prawdopodobnie zostało wymyślone przez francuskiego zakonnika - Piotra z Amiens. Tak więc wyprawy krzyżowe przyniosły wolność Jerozolimie (przynajmniej na jakiś czas), wyzwolenie dla chrześcijan, oraz złoto dla krzyżowców. A to wszystko w imię Boga.
Idą pokonać chrześcijan chrześcijanie
Nieco odmienna sytuacja pojawia się w konflikcie polsko-krzyżackim. Rozpatrzmy sprawę bitwy na polach Grunwaldzkich. Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie był zakonem katolickim. Jego członkami byli bracia-kapłani oraz bracia-rycerze. Bracia-kapłani byli osobami duchownymi. Zajmowali się głownie pełnieniem posługi kapłańskiej. Bracia-rycerze byli osobami świeckimi. Składali oni śluby wieczyste, lub okresowe na czas służby. Nie mieli oni święceń zakonnych, jednak godzili się żyć jak zakonnicy. Zakon Krzyżacki można więc nazwać zakonem chrześcijańskim, którego misją winno być wypełnianie woli Boga.
15 lipca 1410 roku przyszło im stanąć naprzeciw wojskom Korony Polskiej, czyli naprzeciw chrześcijanom. Wojska krzyżackie w trakcie bitwy prawdopodobnie odśpiewały hymn swojego bractwa, którym była pieśń "Christ ist erstanden" [pol. Chrystus zmartwychwstał]. Z kolei dowódca wojsk Korony, z Bożej Łaski i Woli Narodu Król Polski Władysław Jagiełło, przed bitwą wziął udział w Mszy Świętej, oraz przed rozpoczęciem pojedynku, wraz z resztą wojsk zaintonował ówczesny hymn, "Bogurodzicę". Podania głoszą, że u żołnierzy pojawiły się łzy w oczach, słysząc śpiew króla. I tak oto naprzeciw siebie ruszyły dwie armie. Obie z krzyżami na piersiach i sztandarach. I obie z nadzieją, że to właśnie po ich stronie jest Bóg, że to właśnie ich sprawę uważa za słuszną. Okazało się, że po bitwie to Polacy mogli uważać, że Bóg był po ich stronie i pozwolił zgładzić grzeszników z czarnymi krzyżami na białych płaszczach.
Gdzie był Bóg podczas Holokaustu? Na klamrach Niemców
Znana wszystkim dewiza "Gott mit Uns" towarzyszyła naszym zachodnim sąsiadom już od XV wieku. Wtedy też zaczerpnięta ze Starego Testamentu myśl, stała się dewizą brandenburskiego Orderu Łabędzia. Trzy wieki później, w 1701 roku stała się myślą przewodnią Królestwa Pruskiego, które utworzył Fryderyk I Pruski. Pojawiła się na sztandarach oraz mundurach armii pruskiej. Na niemieckich mundurach przetrwała bardzo długo, bo aż do 1970 roku. Żołnierze Wehrmachtu dumnie prezentowali klamry swoich pasów, gdzie nad orłem widniał napis "Gott mit Uns". Tak więc podbijali oni Europę, grabili oraz mordowali "z Bogiem na pasie". Niektórzy twierdzą, że za boga uważali swojego wodza, Adolfa Hitlera, jednak pierwotny zamysł dewizy świadczy, że to chrześcijański Bóg "był z nimi". Możliwe, że naziści szukali moralnego usprawiedliwienia. Kapelani wojska niemieckiego (Kriegspfarrer) skutecznie podnosili morale żołnierzy, poprzez sakramenty oraz msze polowe. Warto też wspomnieć że na klamrach esesmańskich załóg obozów koncentracyjnych zabrakło słynnej dewizy. Jej miejsce zajęło zdanie: "Meine Ehre heißt Treue" [pol. "Moim honorem jest wierność"].
Po zakończeniu wojny i podziale Niemiec na NRD i RFN słynna klamra pojawiła się na pasach sił policyjnych RFN. Siły zbrojne NRD porzuciły hasło, które już nie kojarzyło się z pruską tradycją, lecz z barbarzyństwem wojsk Hitlera. W tym miejscu warto zaznaczyć, że dewiza "Gott mit Uns" jest jednym z wielu, zaraz obok swastyki i salutu rzymskiego, symboli mających piękne tradycje, zniszczonych przez nazistów. Policja RFN porzuciła owe klamry w latach 70. XX wieku.
Śmierć niewiernych w imię Allaha
Bóg jest obecny w wojnie aż po dzień dzisiejszy. Wojska samozwańczego Państwa Islamskiego prowadzą swoją świętą wojnę z niewiernymi (paradoksalnie określenia "niewierni" używają wobec wiernych innych religii) w imię Allaha. W opinii publicznej utarło się, że dżihadyści przed atakiem wykrzykują hasło "Allāhu Akbar" [pol. "Bóg jest wielki"]. Okrzyk ten jest nieformalnym wyznaniem wiary, oraz jej formalną deklaracją.
Ciężko nazwać działania talibów "wojną", ponieważ jest to zwykły terroryzm, jednak ich indoktrynacja przez religijnych przywódców skutecznie wpływa na rozumowanie tych ludzi.
Jak więc widać, Bóg jest obecny w wojnach od bardzo dawna. Zabijanie w imię Boga pozwala całkowicie, lub w jakimś stopniu usprawiedliwić swoje, nieraz haniebne czyny. Zastanówmy się jednak, czy którakolwiek wojna jest przez Boga pochwalana? Przez tego Boga, który tysiące lat temu dał Mojżeszowi kamienną tablicę, na której napisał: "Nie zabijaj", "Nie kradnij"? Czy którakolwiek ze stron biorących udział w wojnach miała rację, myśląc że Bóg popiera słuszność ich sprawy? Ta kwestia powinna być indywidualnie przemyślana przez każdego z osobna.