Podczas gdy epidemia koronawirusa COVID-19 trwa już ponad pół roku, zwykli ludzie nie mając wyboru, musieli nauczyć się z nią żyć. Weszła do naszego codziennego życia, jest dla nas czymś oczywistym, jak to, że trzeba isć do pracy. Całej tej nieprzyjemnej sytuacji nieodłącznie towarszyszy jedna rzecz - maseczka. I to waśnie jej historię postaram się dzisiaj przybliżyć.
Maski jakie znamy w obecnej postaci, pojawiły się stosunkowo niedawno, bo w latach 70. XX wieku. Nie służyły jednak lekarzom. Były wykorzystywane przez górników, oraz pracowników narażonych na pracę w pyle. Świat medycyny poznał je dopiero 20 lat później, gdy na Zachodzie szalał wirus HIV.
Medico Della Peste, czyli "ptasi" lekarz Czarnej Śmierci
Początków maski możemy szukać w XVII-wiecznej Europie, zmagającej się z epidemią Czarnej Śmierci. Dżuma dziesiątkowała miasta, a ówcześni lekarze byli bezradni. Szukano skutecznego rozwiązania problemu, jednak, jak to w średniowieczu bywało, postawienie diagnozy nie było łatwe. Zarazę próbowano wyjaśnić gniewem Bożym czy spiskiem. Pojawiła się też teoria, że odpowiedzialnymi za wszelkie zło mogą być Żydzi. Domyślnych powodów było więc wiele. Z chorobą musiał ktoś walczyć, toteż na pierwszej linii frontu stanęli lekarze. Ci początkowo byli najbardziej narażeni na zarażenie, przez bezpośredni kontakt z chorymi. Rozwiązanie tego problemu wynalazł Charles de Lorme. Wynalazł on specjalny strój, na który składały się: płaszcz wykonany z nawoskowanej tkaniny, rękawice, laska, którą lekarz dotykał chorego, oraz maska z charakterystycznym dziobem i oszklonymi otworami do patrzenia. Maska miała też otwory służące do oddychania. W środku "dzioba" znajdowały się zioła zapachowe, takie jak jałowiec, melisa, mięta, kamfora, goździki, mirra lub róża. Wierzono, że choroby są wywoływane prez śmierdzące powietrze wydzielane przez chorego, więc zioła ochronią medyka przez zarazą.
Chiński wynalazek na chińską zarazę
Gdy w 1910 roku wydawało się, że dżuma nie będzie już utrudniać życia ludziom, w Mandżurii pojawiła się nowa, nieznana choroba, atakująca układ oddechowy. Zaraza (bardzo groźna odmiana dżumy) zaczęła się szybko rozprzestrzeniać, a jej śmiertelność wynosiła 100%. Epidemia zabrała życie ponad 60 000 chorych. Chińskie władze, próbując zaradzić sytuacji, wysłały w rejon zarazy młodego lekarza, doktora Wu Lien-teh. Bardzo szybko odkrył on, że choroba przenosi się w powietrzu. Było to coś nowego, ponieważ ówczesny świat medycyny wierzył, że to wszelkiej maści gryzonie są odpowiedzialne za roznoszenie pałeczek dżumy. Młody lekarz wprowadził radykalne zmiany. Zwłoki chorych są palone, zarażeni zostają objęci kwarantanną, a lekarze zaczynają nosić maski ochronne, jego własnego projektu. Maska składała się z gazy, waty i sznurka. Okazuje się, że zasłanianie ust i nosa przynosi oczekiwane efekty. Finalnie jednak, doktor Lien-teh umiera.
Ludzkość przekonała się o genialnym wynalazku chińskiego lekarze już kilka lat później, gdy na świecie wybucha pandemia groźnej choroby H1N1, zwanej potocznie "Hiszpanką". Rozpoczęta w Stanach Zjednoczonych przybywa do Europy wraz z żołnierzami US Army. Na Hiszpankę zachorowało około 500 000 000 ludzi, co wówczas stanowiło 1/3 światowej populacji. Większość ginęła w ciągu kilku dni od zachorowania. Symbolem grypy H1N1 stała się, podobnie jak w przypadku SARS-CoV 2, maseczka.
Maseczka ochronna od zawsze towarzyszyła epidemiom. Dzisiaj ptasi dziób jest tylko elementem stroju, podczas weneckiego karnawału, jednak maseczki w formie podobnej do tej, zaprojektowanej przez doktora Wu Lien-teh są do dzisiaj stosowane przez lekarzy, pracowników służby zdrowia, oraz przez nas - zatroskanych o swoje