Fajnie, że istnieją blogi, gdybym musiała liczyć na dobrą wolę i publikację w GW, nie doczekałabym się. A tak, na blogu człowiek jest niezależny od koncernu, może pokazać wała każdemu! Robię więc prawdziwy gest Kozakiewicza.
Krystyna Kofta. Pisarka, felietonistka Twojego Stylu. Urodzona w czepku
„Pożar w burdelu”, to mój ulubiony kabaret. Trafia w sedno i jest bardzo śmieszny! Nie mam za złe, że pojawiło się tam moje nazwisko, bo to tylko malutki płomień, jak ten pierwszy ogieniek pod mostem Łazienkowskim. Może go łatwo ugasić strumyczkiem „złotego deszczu” każda kwalifikowana pracownica agencji towarzyskiej.
Problem w tym, że dostało mi się za niewinność. To też nie wina burdelowego pożaru, tylko FAKTU PRASOWEGO, stworzonego przez Romana Pawłowskiego. Otóż w Gazecie Stołecznej ukazał się tekst R. Pawłowskiego, z natury zajmującego się teatrem. Tym razem jednak chyba dostał zadanie napisania o upadku Empiku, że dobrze mu tak, wstrętnemu koncernowi, niech upadnie na twarz. Pawłowski popełnił tekst „Nie będę płakał po Empiku”. Chętnie wierzę, że ktoś, kto należy do potężnego koncernu, takiego jak Agora, nie będzie płakał po innym koncernie, takim pikusiu jak Empik. Nie obeszłoby mnie to, gdyby nie napisał, że „bestsellerowi autorzy Krystyna Kofta i Janusz L. Wiśniewski łamią ręce nad upadkiem Empiku”.
Owszem wypowiedziałam się raz w tej sprawie w „Metrze”, bez autoryzacji, nie wiem, co tam zamieszczono. Mówiłam, że żałuję upadku każdej księgarni, także empikowskiej, że ludzie przyzwyczaili się, że są tam książki, choć jest mydło i powidło, że to nie to, co dawne księgarnie z klimatem itd.
Jednocześnie stwierdziłam, że wielkie monopolowe ryby połykają mniejsze, tak jak Biedronka łyka osiedlowe sklepiki, tak też znikają księgarnie, i że może na miejscu upadłych empikowskich, powstaną nowe, albo przynajmniej nie upadną te, które już są. Powiedziałam także, że wydawca WAB, teraz grupa Foksal, musiała płacić za umieszczenie moich książek na stojaku przy kasie. Nic za darmo. W żadnym wypadku „nie łamałam rąk”. Nie stanęłam po żadnej stronie. Wystarczyło do mnie zatelefonować i spytać, ale gdzieżby autor potężnej gazety zniżył się do pytania prostej pisarki.
Walnął z grubej rury, stworzył FAKT PRASOWY. Chciał mnie ośmieszyć, zbrzydzić do reszty, zestawiając mnie z Januszem Leonem Wiśniewskim, którego „towarzystwo” omija, nie czyta, a ludność przeciwnie. I tak stałam się „bestsellerową autorką”. Przyznaję się, bez biczowania, że chciałabym sprzedawać tyle książek, ile Janusz Wiśniewski.
Bestseller owszem, miałam - był to dziennik choroby „Lewa, wspomnienie prawej”, opublikowany po operacji raka piersi. O książce GW nie zająknęła się nigdy, nawet Wysokie Obcasy przeznaczone dla kobiet, też nie wymieniły w tej sprawie mojego nazwiska, nie zasygnalizowały, że taka pozycja ukazała się na rynku, mimo że ta akurat książka pomogła wielu osobom, była czytana przez kobiety, które nigdy nie czytają książek. Wiem, bo mówią mi o tym do tej pory. Nie jestem człowiekiem GW, choć to gazeta, którą czytam codziennie. Cóż, korporacja ma ostre zęby, ma swoje prawa, których jednostka nie przeskoczy.
Nie wiem, czy Empik wstał z kolan, czy nadal upada, jeśli jednak Roman Pawłowski sądzi, że nowy nabywca - nawet jeżeli będzie nim Agora czy inny medialny potentat - będzie świętym Franciszkiem książkowego rynku, to problem jego wiary. Nie odpowiadałam od razu, bo to było w Gazecie Stołecznej i mało kto czyta, ale gdy wybuchł płomień w burdelu, sytuacja się zmieniła.
Fajnie, że istnieją blogi, gdybym musiała liczyć na dobrą wolę i publikację w GW, nie doczekałabym się. A tak, na blogu, człowiek jest niezależny od koncernu, może pokazać wała każdemu! Robię więc prawdziwy gest Kozakiewicza. Wiem, że się narażam, że nie mogę liczyć na zainteresowanie GW, gdy ukaże się moja nowa książka, nic się nie zmieni. Do tej pory też nie mogłam, radzę sobie sama. I dobrze.
NAJPIĘKNIEJSZA JEST WOLNOŚĆ, powiedział więzień gdy zatrzasnęła się za nim brama pierdla i odetchnął świeżym powietrzem. Miał facet rację!