Amerykańskie wybory nie wzbudziły we mnie wielkich emocji, może oprócz niewyobrażalnej kasy wydanej w czasach kryzysu przez obu kandydatów. Te baloniki, złote papierki, hasła, filmiki, cały ten plastikowy entourage świadczy o rozdętej mocarstwowości, bez względu na to, czy jest się republikaninem, czy demokratą. Ani przez chwilę nie sądziłam, że mógłby wygrać Romney.
Krystyna Kofta. Pisarka, felietonistka Twojego Stylu. Urodzona w czepku
Media, trochę jak na wyścigach na Służewcu, na bieżąco relacjonowały u nas ten mecz, a właściwie wyścig, bo komentatorzy wołali co chwile, że oba ogniste konie „idą łeb w łeb”, cytuję dosłownie. W czasach socrealizmu komuna lubowała się w końskich metaforach, ale były to rumaki stalowe: „Hej wy konie rumaki stalowe, hej na pola prowadźcie że nas…”. Ogiery amerykańskie nie są ze stali. To raczej plastik. Nie mówię, że w normalnym życiu, ale w czasie wyborów, awatary do potęgi. Zarówno rumaki jak i ich żony, sztaby, naród opowiadający się po jednej i drugiej stronie. Konie miały równe szanse, ale dla mnie było jasne, że kary koń wygra, a siwek przegra.
Amerykanie wybierając Obamę dali już wcześniej dowód bolesnego dla niektórych liberalizmu. Bo przecież w latach pięćdziesiątych, ktoś o takim kolorze skóry jak Obama, byłby dyskryminowany na każdym polu. Pamiętacie Condolezzę Rice? To ona patrząc na Biały dom, powiedziała, że jak dorośnie będzie tu pracowała? Niewolnictwo trwało dłużej niż się nam wydaje. Nawet po formalnym zniesieniu, zalegało w różnych miejscach do których czarni, jak wówczas się mówiło, o ile nie gorzej, nie mieli wstępu.
Pierwszy wybór Obamy emocjonował świat właśnie z tego powodu. Drugi mniej, bo wiadomo już było, że czarnoskóry prezydent jest możliwy do przyjęcia. Gdyby miał lepiej wybranego kontrkandydata może wynik byłby inny. Jednak Amerykanie choć są pobożnym na oko narodem, przysięgają na Biblię, itd., są pragmatyczni, nie godzą się na uzależnienie swoich polityków od kościoła. Kościoły chrześcijańskie straciły zęby, owszem są kaznodzieje w stylu naszego toruńskiego księdza, jednak nie mają wpływu na politykę. Tymczasem Romney jako członek nowego kościoła, nie wiem, czy to jeszcze sekta, czy już kościół, jest uzależniony nie tylko od wiary, ale i od administracji.
Pokazano u nas film dokumentalny, dość obiektywnie pokazujący życie Mormonów, wielożeństwo, niby w odwrocie, jednak stale żywe, sam sposób wejścia w skład wiernych przypomina wtajemniczenie masońskie, mówił o tym nawet wyższy duchowny mormoński; inwigilacja, niemożność odejścia z kościoła, a jeśli już się to zrobiło, to człowiek jest narażony na ostracyzm, odcina się go od kontaktów z rodziną, podobno działa specjalna komórka złożona z byłych pracowników służb, zajmująca się odszczepieńcami. Kulisy były dość przerażające, zwłaszcza jeśli chodzi o uzależnienie, niekiedy wręcz ubezwłasnowolnienie.
My także mamy polityków patrzących w oczy biskupów, szukających w nich wsparcia dla swoich niekiedy chorych idei, jednak większość ludzi u nas robi to co uzna za właściwe dla siebie i rodziny. Biskupi przeciw In vitro, a 30 tysięcy dzieci chodzi już po naszej ziemi. Środki antykoncepcyjne są be, a większość je stosuje. Doktryna już stępiła swoje zęby, jak stara Eskimoska żująca twardą skórę by ją zmiękczyć. Ma jeszcze i tak zbyt wielki wpływ, zwłaszcza na życie najbiedniejszych, bo zamożniejszym przykościelni politycy „mogą naskoczyć”.
Amerykanie wiedzieli, że pieniądze na kampanię Romneya mogą pochodzić z jego kościoła. A takie uwikłanie jest dla nich nie do przyjęcia. W ogóle brak górnej granicy finansowej nie sprzyja demokracji, bo trudno uwierzyć, że wszyscy darczyńcy, czy Obamy, czy Romneya, są szlachetni do bólu, i nie będą żądali niczego w zamian. Takie rzeczy wychodzą dopiero w trakcie rządzenia. Obama dawał sobie radę w czasie kadencji, nie było jakichś przekrętów. Jak byłoby z Romenyem, na razie się nie dowiemy, bo go naród nie wybrał. Jakkolwiek wielu deklarowało poparcie dla niego w sprawach gospodarczych, bo dobry menago, bo jest bogaty, choć z podatkami ewakuował się poza ukochany kraj, bo ma solidną mieszczkę za żonę i potomstwo również, a dodatkowo chyba jest nawet wyższy od Obamy, co podobno w Ameryce ma znaczenie, bo wyższy chyba zawsze wygrywał, to jednak przy urnie przyszło opamiętanie, zapaliło się czerwone światełko, że owszem, tolerancja na inne wiary jest duża, wszystko ok., ale ten mroczny kościół majaczący w oddali, na razie przyczajony, wzbudził niepokój. I dobrze. Dla nas co prawda, to obojętne, kto został prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale ogólnie lepiej, że bez takich powiązań.
Mitt Romney po godzinie zastanowienia, pogratulował Obamie. Obama odpowiedział, że zastanawia się jak będzie mógł wykorzystać jego doświadczenie, jak współpracować z Romenyem. Były wybory, a teraz wszystko wraca do normy, nikt nikogo nie obrzuca błotem albo czymś gorszym. Dlaczego u nas takie rzeczy są niemożliwe? Wszyscy myślą ze zgrozą o Marszach Niepodległości, zamiast cieszyć się, że ją mamy! Znów pojawiły się żądania powołania komisji, tym razem międzynarodowej. Podobała mi się wypowiedź pewnego pana, który telefonował do Szkła kontaktowego. Mówił, że komisje międzynarodowe w polskich sprawach się już zbierały. Rozbiory Polskie orzekały gremia międzynarodowe, było Monachium, Ribbentrop – Mołotow, to też międzynarodowe gremium, były jeszcze inne, wystarczy poszperać w historii, czy nikt o tym nie pamięta?
P.S. Panie Tomku, dziękuję za świetne zdjęcie z poprzedniej kampanii. Wtedy czuło się, że dzieje się coś ważnego, widać to w twarzy Obamy.