Uważajmy ludzie, bo jeśli przypadkowo staniemy na drodze jakiegoś wpływowego polityka, a nawet, jeżeli nic nie zawiniliśmy, ale poparliśmy kogoś kto ma „plecy” w służbach, to możemy naprawdę beknąć „za niewinność” i wylądować w celi N. Cela N, to taka cela, w której trzyma się niebezpiecznych, najgroźniejszych przestępców. Tak przynajmniej powinno być gdy prawo działa normalnie, a nie na zlecenie. Bo na zlecenie, to wynajmuje się specjalistów od mokrej roboty, żeby pozbyć się szefa konkurencyjnego gangu, chociaż mafiosi potrafią się czasem dogadać lepiej niż nasi politycy.
Krystyna Kofta. Pisarka, felietonistka Twojego Stylu. Urodzona w czepku
Jeśli pudłuje się do celi N, nie kasjera mafii, mającego na koncie parę uduszeń i pół miliarda, a pakuje się tam bogu ducha winnego szefa wydawnictw naukowo – technicznych, na zasadzie najpierw go zapudłujcie, a potem znajdziemy paragraf, to znaczy, że prawo szwankuje. Jeżeli w areszcie wydobywczym trzyma się bizneswoman, która coś przeskrobała i uzależnia jej wyjście od obciążenia Barbary Blidy, straszy się ją uwięzieniem córki w ciąży, jeżeli wytacza się armatę w postaci agenta Tomka na Weronikę Marczuk, dawniej Pazurową, która czarowi wyżej wymienionego nie uległa, to strach się bać. To znaczy, że w celi N może się znaleźć każda i każdy. Marczuk też zresztą została uwolniona od zarzutów. Jeżeli dyrektor wydawnictw, który przesiedział się trzy miesiące mówi o metodach zastraszania i przesłuchań, że są podobne do stalinowskich, to wie co mówi, bo przeżył swoje.
Sędzia Igor Tuleya w przypadku doktora G., określił te metody jako podobne, a to on zna akta sprawy jak nikt inny, do tego zajmował się też czasami stalinowskimi, sądził i skazywał winnych. To wszystko co się zdarzyło za rządów Kaczyńskiego i tandemu Ziobro - Kamiński znaczy, że nie mamy do czynienia z przypadkiem, wypadkiem przy pracy, z jakąś jedną pomyłką służb, a ze zorganizowanym działaniem politycznym na zlecenie. Za dużo tych przypadków. Właśnie zaczął mówić o tym, co go spotkało w celi N, dyrektor wydawnictw naukowo – technicznych, oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Co z tego, jeśli minęło pięć czy sześć lat, facet stracił pracę, nie ma nowej, bo postępowanie toczyło się ślamazarnie, to jasne, że nikt nie przyjmie do roboty kogoś podejrzanego w głośnej sprawie korupcyjnej. Doktor G na szczęście dostał pracę w prywatnej klinice i mógł trochę ludzi uratować. Dyrektor natomiast jest skończony. To on, a nie Romaszewski, kiedyś podziwiany przeze mnie za odwagę, powinien dostać odszkodowanie, bo on nie ma za co żyć, a emerytura Romaszewskiego jest taka, że wszystkim życzę. Romaszewski należy do tej partii, która rządziła za pomocą Ziobry i Kamińskiego, stosując metody p o l i t y c z n e w działaniach Temidy.
Donald Tusk znając historię Blidy, zapewnił Kamińskiemu bezpieczeństwo trzymając go jeszcze przez dwa lata (!) na tej ważnej posadzie. Rozkrzewił się Kamiński, zachował kontakty i mamy to co mamy. Dlatego, uwaga, będzie patetycznie: MY NARÓD, MY OBYWATELKI I OBYWATELE, musimy patrzeć na ręce wszystkim rządzącym, bo inaczej każdy i każda z nas będzie mógł (mogła) wylądować w celi N. Trzeba się skrzyknąć w obronie sędziego Tulei, który o nas zawalczył, zorganizowana ferajna chce go wdeptać w glebę, a rządzący bronią go średnio, asekurują się, wiją nerwowo.
Sędzia Tuleya, który zna materiały, mówiąc o podobieństwach przesłuchań i metod zatrzymywania doktora G., przesłuchiwania świadków, niszczenia całego szpitala (warto przeczytać wywiad profesora Durlika, w którym opowiada jak to koszmarnie wyglądało) i polskiej transplantologii, chciał zwrócić uwagę na patologię. Ludzie chorzy na władzę, stosujący takie metody wymagają osądzenia. Najgorsze jest to, że Ziobro i Kamiński lokują się poza ramieniem prawa, ich tyłki są bezpieczne, w stringach z immunitetów. To oni, którzy wyrządzili tyle szkód, przez których tylu ludzi straciło życie, bezczelnie wypowiadają się o sędzim Tulei, a to oni właśnie powinni siedzieć w celi N, a nie ci ludzie, których zniszczyli.