Samobójstwo Stasia Fryczkowskiego stało się własnością mediów. Wczorajszy tekst pisałam nie znając jeszcze wywiadu z jego matką, ani materiałów zamieszczonych w gazetach. Ta śmierć stała się dla polityków okazją do urządzania paskudnych konferencji prasowych, na których występowali w maseczkach smutku, jak mistrzowie ceremonii na pogrzebie. Optowali za karaniem każdego, druga strona apelowała by nie karać tych młodych i nie wsadzać ich do więzienia.
Krystyna Kofta. Pisarka, felietonistka Twojego Stylu. Urodzona w czepku
Matka chłopca Anna Fryczkowska w wywiadach prezentuje się jako inteligentna i wnikliwa kobieta, gdyby tylko była taka wnikliwa wcześniej! Mówi: „Gdyby ktoś mi powiedział”, może Staś by żył. Okazuje się, że jej syn miał kłopoty już wcześniej, że miewał stany lękowe, był u psychiatry, nie chciał terapeuty, bo nie miał ochoty gadać o swoich sprawach z kimś obcym. Pani psychiatra nie wypytała go o narkotyki, zresztą gdyby spytała, chłopak wyparłby się tak samo jak zrobił to, go przepytywała go matka. Trudno pojąć, że nikt nie wysłał go na badanie.
Kto więc miałby matce powiedzieć? Szkoła? Nauczyciele, skoro uważają, że lepiej zamieść sproszkowaną „gandzię” pod dywan, bo inaczej szkoła może stracić opinię? Koledzy Stasia? Ci co sami ćpają, uznaliby to za donos. Mieliby donosić także przeciw sobie? Odniosłam wrażenie, że oni licytowali się, kto dozna silniejszych wrażeń. Wiadomo było kto po napaleniu, ma odlot, a kto „schyzię” i trzeba go izolować. To posunęło się niesamowicie daleko, nastawianie budzika w nocy, palenie i opisywanie wrażeń, to z pewnością nie jest norma. Takie eksperymenty robił Witkacy. Trochę to też przypomina facetów pijących na umór, którzy następnego dnia chwalą się ile wypili i co wyprawiał, a to komuś dowalił, cieleśnie uszkodził, szyby powybijał. Chyba jednak ci pijacy byli starsi.
Dyrektor bardzo dobrej szkoły na Bednarskiej do której chodził Staś, mówi że nauczyciele i rodzice wiedzą, bo na ogół „mają intuicję”. Wie, że wielu młodych ludzi miało kontakt z narkotykami, mniej więcej tylu ilu pije alkohol, że to nie jest systematyczne, że to bywają jednorazowe akcje. Obawiam się, że intuicja zawodzi rodziców i nauczycieli. Młodzież mówi co innego, że 70% zna narkotyki, że tyle samo pije. Rozjeżdżają się te wypowiedzi całkowicie.
Chyba potrzebna jest zmiana systemu kontroli. Podobno w szkole można było kiedyś wysłać ucznia na badanie, gdy miało się podejrzenie. Było też tak, że wybierano przypadkowo, żeby przekonać się czy to masowe branie. Zlikwidowano to, prawdopodobnie ze względów godnościowych. Młodzież z tej szkoły twierdzi, że gdy takie testy działały, problemu nie było. Od dawna wiadomo, że można zrobić dyskretne badanie moczu, śliny, ale problem w tym, że rodzice i nauczyciele nie widzą problemu. Księża mówią, że to margines, bo nie chcą się przyznać, że nie mają wpływu na większość młodych ludzi. Wiara nie jest mocną stroną. Kościół także opowiada się „po stronie”, tak jak politycy. Jest tak jak w „Rozmowie między panem, wójtem a plebanem”, która kiedyś była w lekturach szkolnych: „Ksiądz wini pana, pan księdza a nam biednym zewsząd nędza”. Kontrole dorosłych, na uniwersytecie czy w firmie to byłaby przesada. Jednak takie wyrywkowe testy w podstawówkach, gimnazjach i liceach mogłyby pomóc.
Teraz niektórym politykom myli się skutek z przyczyną, i chcą karać wszystkich, wsadzać każdego przy kim się znajdzie skręta. Statystyka policyjna się poprawia, wykrywalność wzrasta, sumienie się uspokaja, bo zrobiło się coś, nie robiąc oczywiście nic. A dilerzy robią swoje. Dopóki nie zjednoczą się wszystkie siły, dopóty nic się nie zmieni na lepsze, a będzie się tylko pogarszać. Amfa będzie służyła do podkręcenia przed egzaminem, marycha do zabawy, dopalacz, żeby się jeszcze podkręcić, a do tego alkohol bo jest od zawsze.
Gdy chodziłam do liceum, a także podczas studiów, też próbowałam różności, syrop na kaszel, marycha. Potem, już w dorosłości kilka razy hasz, coś jeszcze, jakieś próby, ale działało to na mnie fatalnie, na mózg i fizjologię, więc zrezygnowałam. W szkole narzekałam na rodziców, na nauczycieli, wściekałam się na brak wolności, bo miałam jej za mało. Prawda jest taka, że rodzicom było łatwiej nas kontrolować, ze względu na trudne warunki. Mieszkaliśmy w jednym pokoju, wciąż razem. Mój ojciec po zawałach siedział w domu, zawsze obok. Mieli mnie więc z matką na oku. Gdy chciałam zaszaleć musiałam uciekać z domu. Jednak zawsze wracałam. Poza tym musiałam od liceum zarabiać na swoje wydatki, bo jak brać pieniądze od chorego ojca i zaharowanej matki? Czyżby więc bardzo dobre warunki materialne i własny pokój były powodem utraty kontroli nad dzieckiem? To straszny kłąb, nie do rozplątania, bo ciężkie warunki, bieda, też są powodem do ucieczki w odloty.
Dlatego wszyscy powinniśmy zrobić coś w tej sprawie, rodzice muszą wyczulić się na okoliczność ćpania, powinni przejść jakieś szkolenia, polityka strusia nie popłaca. Szkoła także nie może zamieniać się w strusia, bo wiadomo, że głowa w piachu, to tyłek wystawiony na kopniaka. Politykom, bez względu na partię do jakiej należą nie wolno żerować jak hienom na nieszczęściu, powinni pracować nad system, który zminimalizuje problem. Rząd, ministerstwo zdrowia, edukacji, finansów, muszą opracować narzędzia. Politycy mają moc, powinni być siłą sprawczą naprawy, po to zostali wybrani. Narkotyki są jak prostytucja, była zawsze i będzie, ale można ją okiełznać, czasem przez legalizację, wsadzanie za skręta w stylu, „na kogo wypadnie na tego bęc” z pewnością nikomu nie pomoże.