Życie seksualne księży wydaje się dzisiaj ciekawsze niż życie na Marsie, bo na Marsie w świetle dostępnych badań życia nie ma, tymczasem ciepła alkowa księdza pozostaje lądem nieznanym.
Jezuita, teolog i publicysta, specjalizujący się w etyce rynku i demokracji
Najnowszy „Newsweek” (39/2012) zajmuje się tym życiem od najciemniejszej strony, nie wyłączając nocnych lokali, randek internetowych i męskiej prostytucji. Na okładce dwaj całujący się księża. Szok. Breżniew z Honeckerem szokowali mniej, byli obleśni, ale obcy, tymczasem tu dobrze mi znane sutanny. Jedyny ksiądz-gej, jakiego w życiu spotkałem, nie nosił sutanny, więc i on wydawał się cokolwiek obcy. Parafianie długo żalili się na niego, więc kiedy go w końcu spotkałem, wiedziałem jak reagować.
Myślę, że zachowałem się poprawnie, bo ów ksiądz, choć wiedział, że nie akceptuję jego zachowań, opowiedział mi o swoim życiu, a na koniec się wyspowiadał. Nie wiem czy zmienił się na dobre, wydaje mi się to mało prawdopodobne, wiem jednak, że nieustannie walczył o dokładnie także życie, jakiego oczekuje od niego Kościół, podnosił się z upadków, a zgorszenie w oczach jednych parafian i cierpliwe wyczekiwanie w oczach innych dodawały mu sił. Wiedział, że na niego liczą.
To była mała, robotnicza parafia na przedmieściach Florencji. Parafianie wiedzieli o tym księdzu wszystko. Znali jego rodziców i część rodziny. Po każdej niedzielnej mszy w barze vis a vis kościoła każdy mógł mu powiedzieć w oczy co o nim myśli, a on zawsze się tam zjawiał jak nakazywała miejscowa tradycja. Dobrze wiedział, że niektórych parafian stracił bezpowrotnie, innych zgorszył choćby tym, że przez pewien czas trzymał na plebanii młodego kucharza, z którym jak podejrzewano łączył go związek erotyczny, ale inni mu to już wybaczyli, lubili jego bezceremonialny sposób bycia, imponował im pracą w pobliskim więzieniu, gdzie posługiwał także chorym na AIDS.
Parafianie wiedzieli, że ich proboszcz ma to i owo na sumieniu, ale pracuje nad sobą. Większość uważała, że mimo tych starań nie powinien być księdzem. Niektórzy, chyba mniej nieliczni, traktowali go jednak jak członka rodziny.
Opisuję ten kazus, bo w „Newsweeku” czytelnik znajdzie przypadki znacznie bardziej tragiczne i jakby pozbawione drogi wyjścia. Historie zagubionych księży, którzy kryją się ze swoim homoseksualizmem przed światem, a jednocześnie szukają anonimowych kontaktów w Internecie, oraz historie wysoko postawionych monsignorów, ponoć z samego Watykanu, którzy bezkarnie wizytują lokale gejowskie w Rzymie.
O tych pierwszych pisze Cezary Łazarkiewicz, a Carmelo Abbate (pseudonim?) w szczegółach opisuje dziennikarskie śledztwo, jakie podjął w sprawie tych drugich.
Nie wykluczam, że przedstawione tam fakty są prawdziwe, nie mogę się jednak zgodzić z podanymi szacunkami. Spowiadam i rozmawiam księżmi, osobom duchownym udzielałem wielu rekolekcji, a przez pewien czas mieszkałem w Anglii, Włoszech i Szwajcarii. W moim przekonaniu orientacja homoseksualna jest wyjątkowo rzadka wśród duchowych, a zachowania homoseksualne tym rzadsze. Nawet, jeśli przyjmiemy, że homoseksualni księża czy siostry doskonale się maskują, to jednak w małym, zamkniętym środowisku księżowskim wszyscy wiedzą o osobie prawie wszystko. Każda nieobecność i każdy gość w domu prędzej czy później staje się tajemnicą poliszynela, a każde poważniejsze nieuporządkowanie moralne natychmiast staje się widoczne we wszystkich, nawet najbardziej prozaicznych wymiarach życia. Na tej podstawie śmiem twierdzić, że lobby homoseksualne nie istnieje, a ilekroć się gdzieś pojawia, to jest zjawiskiem równie nietrwałym jak kariera biskupa Paetza, a to ze tej prostej racji, że Kościół, o którym nie tylko Łazarkiewicz i Abbate powiadają, że jest pozbawiony tolerancji i przywiązany do tradycyjnych wartości, w przeważającej mierze składa się ze świeckich, którzy wszystko widzą i wszystko słyszą, nadto dość chętnie mówią o tym komu trzeba.
Gdyby jedna trzecia kleru, jak chce Łazarkiewicz, miała orientację homoseksualną, a 15% utrzymywało kontakty homoseksualne, to codziennie mielibyśmy do czynienia z głośnymi skandalami i to w skali globalnej, bo większa część świata jest znacznie mniej tolerancyjna wobec homoseksualizmu niż Europa. Ameryka Łacińska, Afryka, arabska część Azji, a nawet Indie i uboższe kraje niechrześcijańskie piętnują homoseksualizm, z kolei diecezje katolickie w krajach najbardziej liberalnych obyczajowo po głośnych skandalach pedofilskich, które ujawniły niepokojąco wysoki stopień korelacji, jakie je łączył te przypadki z orientacją homoseksualną sprawców, zaczęły pilniej przyglądać się życiu księży oraz wnikliwiej egzaminować kandydatów do kapłaństwa.
Zarówno Łazarkiewicz, jak Abbate z pewnym zdumieniem konstatują, że Kościół piętnuje rozwody, antykoncepcję, homoseksualizm i w ogóle erotyzm, a jednocześnie toleruje łamanie celibatu, a nawet zachowania homoseksualne duchowieństwa. Trafniejsza wydaje mi się diagnoza przedstawiona przez Benedykta XVI w rozmowie z Peterem Seewaldem („Światłość świata”, Znak 2011). Kościół boryka się z tymi samym problemami, co inni wierzący, ale choć gorszące zachowania osób duchowych są proporcjonalnie rzadkie, to jednak zawsze budzą ogromne zgorszenie i przykuwają uwagę opinii publicznej.
Papież mówi tam również o negatywnym wpływie głębokich przemian społecznych, których symbolem stał się rok 1968, a które tak naprawdę zaczęły się wcześniej, z chwilą wielkiej wędrówki ludów w początkach ery przemysłowej. W życiu Kościoła, podobnie jak w życiu zachodnich społeczeństw, doszło wówczas do zerwania ciągłości kulturowej, łączącej ze sobą pokolenia i środowiska. Młodzieżowa kontestacja ’68 w środowisku kościelnym zaowocowała mniej formalnymi, bardziej osobowymi relacjami wewnętrznymi oraz większym autentyzmem życia wielu wspólnot, wyrażającym się choćby w licznych dziełach społecznych i radykalniejszym przeżywaniu rad ewangelicznych, ale jednocześnie prawie w całym zachodnim chrześcijaństwie osłabiła szacunek dla prawa i niepisanej tradycji, co w połączeniu z nagłym spadkiem liczby powołań w latach 60. w części wspólnot doprowadziło do przyjmowania nieodpowiednich kandydatów do stanu duchownego i ogólnego osłabienia dyscypliny kościelnej. „Prawo było kiedyś może niedoskonałe, ale jednak go przestrzegano – powiada Benedykt XVI – tymczasem po ostatnim soborze kościelni przełożeni nazbyt często zaczęli polegać wyłącznie na intuicji.”
Raporty powstające w diecezjach trapionych skandalami, a także niepokojące doniesienia mediów, potwierdzają trafność tej diagnozy. Te same raporty dają jednocześnie nadzieję, że kryzys można pokonać, bo nie ciąży już nad nim zmowa milczenia. Nawet gdyby sam Kościół nie chciał dzielić się z nikimi swoimi przemyśleniami na temat przyczyn i przejawach obecnego kryzysu milczenie nie jest już dzisiaj możliwe, bo niemal każdy poważniejszy występek osoby duchownej szybko trafia do mediów i domaga się szybkiej i wiarygodnej reakcji.
Dzięki tej przejrzystości Kościół niczego nie traci, wręcz przeciwnie, mimo głośnych skandali kościelne ośrodki wychowawcze cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem na całym świecie i to nie tylko wśród rodzin nie związanych z Kościołem.
Czas najwyższy, żeby środowiska kościelne pokazały, że mają dobry patent na udane życie w celibacie, małżeństwie, związku niesakramentalnym, w samotności wdowiej i w celibacie z musu, nie z wyboru, bo i taki się w życiu zdarza, a zwłaszcza i przede wszystkim w życiu młodego człowieka nie postawionego jeszcze przed żadnym życiowym wyborem, prócz tego jednego, żeby dobrze przeżyć swą młodość.
Mam wrażenie, że Kościół chowa ten patent nazbyt głęboko, zbyt rzadko się nim dzieli, więc wielu musi go szukać tam, gdzie go raczej nie znajdzie.