Abdykacja Benedykta XVI to ważny precedens, który wzmocni Kościół, a przyszli papieże zechcą go powtórzyć. Papieże pełnili dotąd swój urząd dożywotnio, wyjąwszy Benedykta IX (1045), Celestyna V (1294) i Grzegorza XII (1415), ale dobrowolna rezygnacja z ważnego urzędu ma w Kościele długą tradycję i w przeszłości zdobywali się na nią ludzie wielcy, nierzadko święci, jak Grzegorz z Nazjanzu czy Wojciech z Pragi, patron Polski. Kościół potrzebuje takiej świętości dziś bardziej niż wtedy.
Jezuita, teolog i publicysta, specjalizujący się w etyce rynku i demokracji
Dla Kościoła ważniejsze są precedensy współczesne. Ćwierć wieku temu, gdy rozpoczynałem życie zakonne, każdego jezuitę z Rzymu pytaliśmy o stan zdrowia ojca Pedro Aruppe. Ten niezwykły misjonarz, Bask z pochodzenia, przeżył wybuch bomby atomowej w Nagasaki, ale kiedy później został generałem jezuitów, zaczął podupadać na zdrowiu, aż w końcu po wylewie zatrzymał się w stanie wegetatywnym. Jeszcze za jego życia jezuici wybrali (1983) nowego generała, Petera-Hansa Kolvenbacha, Holendra obrządku armeńskiego, a on, gdy się zestarzał, za zgodą papieża złożył swój urząd i udał się na emeryturę (2008), choć u jezuitów urząd generalski zawsze był dożywotni. Jeśli zakon odpowiedzialny za dwieście uniwersytetów i prawie tysiąc szkół może zmienić swoje stare zwyczaje, to dlaczego nie miałby tego zrobić papież?
Dożywotnie funkcje w dzisiejszym świecie uchodzą za przeżytek. Dożywotnio można być ojcem lub dziadkiem, ale nie papieżem społeczności liczącej 1,2 mld osób, zwłaszcza gdy samemu niedomaga się w zdrowiu. Benedykt XVI wie o tym lepiej od innych. Gdy jego poprzednik się zestarzał, biskupi z całego świata, przybywając co pięć lat z urzędową wizytą ad limina apostolorum (do progów apostolskich) wiedzieli, że najtrudniejsza rozmowa czeka ich nie z sędziwym Janem Pawłem II, który z trudnością identyfikuje ludzi i fakty, ale z jego prawą ręką, szefem Kongregacji Nauki Wiary, któremu papież powierzył najtrudniejsze sprawy, w tym przypadki księżowskiej pedofilii, a ten o wszystko wypyta i nie zadowoli się zdawkową odpowiedzią. Kiedy ten sumienny papieski minister sam został papieżem, otwarcie zapowiedział, że rozważa ustąpienie z urzędu, gdy nie będzie się czuł na siłach, żeby go pełnić, a ci, którzy go znali, wiedzieli, że nie rzuca słów na wiatr („Światłość świata” [Rozmowa Petera Seewalda z Benedyktem XVI], 2010).
Zarządzenie Kościołem w sytuacji, gdy jego głowa choruje, cały Watykan przyprawia o ból głowy. Produkcję tekstów papieskich można rozpisać na większy zespół ghostwriterów, a decyzje administracyjne zlecić substytutom, ale funkcji najważniejszych na dłuższą metę nie można zlecić nikomu, bo żadne ważne spotkanie z papieżem bez udziału papieża się nie uda, a takich spotkań w ciągu roku są setki, czasem po kilka w jednym dniu, nie licząc audiencji indywidualnych. Benedykt XVI już od pierwszego dnia urzędowania ograniczył te ostatnie do minimum, właśnie z racji wieku, przyjmując tyko biskupów, premierów i koronowane głowy, a wszystkich innych tylko na spotkaniach ogólnych.
Sędziwy papież, jak dowiódł Wojtyła, może porwać tłumy, nawet gdy cierpi na Parkinsona i podpiera się laską, nie może jednak spełniać swych własnych obowiązków rękami innych, bo to nie ich, ale właśnie jego, dla jego pobożności i rozwagi, Kościół wybrał na papieża. Benedykt XVI bardzo wyraźnie przypomniał o tym swoim następcom, a każdy z nich, przekroczywszy osiemdziesiątkę, będzie musiał dowieść osobiście, że Kościół jest sprawny i nowoczesny stale, nie tylko w średniowieczu.
P. S.
Jeden z dyskutantów wytknął mi, że papieży wybiera sam Bóg, a nie ludzie. To prawda, ale prawda ujęta językiem nazbyt uproszczonym. Ludzie bez wątpienia są zaangażowani w wybór papieża, aczkolwiek doktryna katolicka przypisuje im nieco inną rolę niż np. w wyborach politycznych, przypisując tym samym wyraźny prymat Bogu.
Kościół zawsze stał na stanowisku, że interwencja boska w sprawach takich jak początek ludzkiego życia, działanie sakramentów czy wybór następcy Piotra jest wyjątkowa, bezpośrednia i zupełna, przewyższa zatem to działanie łaski, z jakim mamy do czynienia na co dzień, choćby w czasie nauki czytania i pisania, gdzie bezpośrednie zaangażowanie nauczyciela i ucznia jest konieczne, a działanie łaski, choć je uprzedza i towarzyszy mu, to jednak nigdy go nie zastępuje. Tymczasem elekcja papieża czy akcja liturgiczna, choć jest autonomicznym działaniem ludzkim, to jednak całą swoją skuteczność czerpie z bezpośredniego działania łaski, nie ze wspomagających ją wysiłków ludzkich.
W czasie konklawe ujawnia się to w ten sposób, że głosy kardynałów-elektorów, choć w same w sobie opatrzone łaską Boga i modlitwą ludzi, stanowią jedynie pomoc do przyjęcia tego daru, jaki wybrana osoba otrzymuje w pełni dopiero wtedy, gdy sama wyraża zgodę na objęcie Urzędu Piotrowego. To akt woli kandydata, będący jego odpowiedzią na akt woli Boga, konstytuuje konkretny pontyfikat, dlatego nie możemy tu mówić o „nominowaniu” papieża przez kolegium kardynalskie, a jedynie o wyborze rozumianym jako rozeznawanie woli Boga we wspólnocie Kościoła, które ma pomóc samemu kandydatowi, żeby to on mógł tę wolę wybrać, przyjąć i odpowiedzialnie pełnić.
Do czasu konstytucji apostolskiej „Universi Dominici Gregis” Jana Pawła II (1996) możliwy był wybór papieża przez aklamację, czyli spontaniczne i jednogłośne wskazanie osoby kandydata przez kolegium kardynalskie bez procedury wysłuchań i głosowania. Ta entuzjastyczna forma, nawiązująca do charyzmatycznego działania Kościoła apostolskiego, ujawniająca się także w okresie późniejszym, jak choćby w dniu wyboru rzymskiego diakona Hildebranda na papieża Grzegorza VII (1073), wyraziście ukazywała prymat łaski i wtórność działań ludzkich. Wybrany przez aklamację kolegium kardynalskiego i przy aplauzie ludu papież Grzegorz VII okazał się jednym z największych odnowicieli Kościoła.