Kobiety, dzieci, ale przede wszystkim głodni krwawych wrażeń mężczyźni - całe rodziny chodzą na miejscową arenę na wyspie Siquijor na Filipinach, aby zobaczyć zabijające się zwierzęta. Walki kogutów to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnie. To przede wszystkim pieniądze, które można wygrać obstawiając zwycięzcę.
30 peso, czyli trochę ponad dwa złote - tyle kosztuje bilet wstępu na cotygodniowe wydarzenie, jakim są na Filipinach walki kogutów. Na co dzień bogobojni, empatyczni i przyjaźni Filipińczycy fascynują się czymś, co w naszym kraju byłoby nie do pomyślenia. I choć należy szanować różnice kulturowe, to w tym przypadku po prostu trudno to zrozumieć.
Do miejsca, gdzie odbywają się walki kogutów, dotarłem tuż przed godziną 14.00. Ochrona policji, parkingi, mnóstwo uśmiechniętych twarzy, czyli wszystko to, co spotkać można na niedzielnym festynie. Jedno tylko nie pasuje - dźwięk wydawany przez dziesiątki, a może setki zamkniętych w klatkach i agresywnych kogutów.
Jeszcze zanim rozpocznie się impreza, właściciele zwierząt ochoczo pozują do zdjęć, dumnie przechadzają się między żądnymi wrażeń widzami. Już za chwilę koguty rozpoczną walkę na śmierć i życie, choć głaszczący je właściciele traktują swoje hobby niczym rodzaj sportu, może zarobku.
Tuż przed rozpoczęciem imprezy właściciele rozpoczynają pierwsze działania zaczepne, napuszczając nawzajem swoich zawodników. Na razie delikatnie i pod kontrolą, aby przypadkiem nie popełnić falstartu.
Zanim kogut trafi na ring, musi zostać odpowiednio przygotowany. Do jego nóg przymocowuje się specjalne ostrza, które dodają pikanterii widowisku. Widzowie nie chcą czekać, aż jeden zadziobie drugiego. Szybka akcja, krew, wypłata nagród i kolejna walka. Ma być show i emocje.
Aby do końca zorientować się, gdzie i komu należy zapłacić, aby obstawić wynik, trzeba chyba być Filipińczykiem. Gdy tylko koguty pojawiają się w ringu, wszyscy widzowie wstają z miejsc, podnoszą ręce do góry i zaczynają krzyczeć imię typowanego zwycięzcy. Red Lion, czy może Tiger Bulls? Niemal każdy obstawia i bawi się, bo to nie to samo co wyjście do teatru. Widownia czynnie uczestniczy w wydarzeniu.
Gdy już wszyscy obstawią, rozpoczyna się walka. Właściciele opuszczają arenę, a na polu walki pozostaje tylko "sekundant". Czasem akcja jest szybka i trwa dosłownie kilka sekund. Koguty skaczą sobie do gardeł, jedno dobre chlaśnięcie i w zasadzie po wszystkim. Ale nikt nie przejmuj się tym, że walka była krótka. Zawodników jest wielu, a w zasadzie liczy się widowiskowość śmierci, a nie jej termin. To nie wyścigi.
Czasem zdarza się, że koguty krążą po ringu i wcale nie palą się do walki. Wtedy tłumy wyraźnie się niecierpliwią, a napięcie jakby maleje. Podobnie jest wówczas, gdy jeden z kogutów skutecznie obali przeciwnika, który daje za wygraną. Wtedy pojawia się sekundant i aktywizuje chylące się ku śmierci zwierze, aby jeszcze choć trochę powalczyło. Ale gdy za drugim, trzecim lub piątym razem po postawieniu na nogi kogut ponownie upada, wtedy daje się czas samcowi alfa na dokończenie dzieła.
Kilka sekund po walce, "krupier" zbiera pieniądze od tych, którzy przegrali. Nie wiem jak, ale dokładnie pamięta kto i w której walce postawił na przegranego. Dopiero po chwili można zacząć domagać się wypłacenia wygranej. Przykładowo, każde sto peso daje siedemdziesiąt, sto peso w przypadku zwycięstwa. W międzyczasie na ring wprowadzani są kolejni zawodnicy, a ekipa sprzątająca zbiera pióra i zbiera zakrwawione fragmenty żwirku.