Seksturystyka to zjawisko, które już chyba nikogo nie szokuje. Nie tylko przeżywający kryzys wieku średniego faceci, ale i panie po 40-tce czy nawet 50-tce wyjeżdżają do egzotycznych krajów, aby szukać tam seksualnego spełnienia. Z wielu względów w Ameryce czy Europie nie byłoby to możliwe. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że za "zakochaną", 18-letnią Filipinką może stać nie tylko jej chłopak, ale zorganizowana akcja, która w najlepszym razie skończy się utratą pieniędzy.
Królowie życia
Raj można odnaleźć niemal wszędzie, tak jak każdy raj może przerodzić się w piekło. Od dwóch tygodni oglądam przede wszystkim najpiękniejsze części Filipin, podobnie jak setki turystów, którzy przyjeżdżają tu wypocząć. Spotkałem jednak również wielu białych, między innymi z Polski, którzy są tu przede wszystkim dla seksu, do czego bez żenady przyznają się już na początku rozmowy. Czują się ogierami, a tak naprawdę Filipinki mają ich za żyłę złota.
Przyjezdnym często wydaje się (a Filipińczycy ich w tym utwierdzają), że są tu półbogami. Ich biała skóra przysłania wiek, brzuch i wszelkie inne cechy, które nie pozwalają im poznać kobiety w Polsce, Europie czy Ameryce. A już na pewno nie pięknej dwudziestolatki. Gdy chodzę na nocne imprezy i przyglądam się temu zjawisku, ma to charakter niemal biznesowy. Jedna strona udaje że nie widzi zmarszczek, a druga że nie zdaje sobie sprawy z tego, iż chodzi wyłącznie o pieniądze.
Kobiety, które podrywają białych wydają się być wyspecjalizowane w spełnianiu ich potrzeb. To jedyna szansa, aby zamienić dom zbudowany z bambusa i liści palmy na cokolwiek lepszego. Oddawanie się białym nie jest powodem do wstydu, a normalnym, aprobowanym przez rodzinę sposobem na życie. Nawet gdy Filipinka zajdzie w ciążę z białym, a ten nigdy więcej się tu nie pojawi, daje dziecku szanse na lepsze życie, bo będzie miało jaśniejszą karnację. Filipińczycy używają specjalnych mydeł, aby wybielić sobie skórę.
Ale nie każdy taki biznes okazuje się być "czystym dealem". Są tu także misternie zaplanowane pułapki zastawione na naiwniaków, którym wydaje się, że Filipińczycy czy Tajowie nie byliby w stanie ich wykiwać. Bardzo się mylą, o czym przekonał się już niejeden biały i ich rodziny.
Telefon z Polski
Ta historia wydarzyła się trzy lata temu. Do Polaka pracującego na Filipinach zadzwonił telefon, ale tym razem sprawa nie dotyczyła prowadzonego przez niego biznesu. Po drugiej stronie słuchawki była Basia, która znalazła ten numer w internecie. Szukała jakiejkolwiek pomocy.
Basia była siostrą Andrzeja, który wyjechał na Filipiny. Zapytała, czy ktoś z Polaków tu mieszkających będzie w stanie jechać z nią na południe archipelagu, w okolice Mindanao. Chciała, aby ktoś pomógł jej dotrzeć do brata, który leży w jednym szpitali. Jego stan określiła jako "śpiączka", ale jego mózg już od jakiegoś czasu nie pracował i był sztucznie utrzymywany przy życiu. Na miejscu nie było nikogo, kto mógłby podjąć decyzję o odłączeniu od aparatury.
Historia Andrzeja zaczęła się kilka miesięcy wcześniej, jeszcze w Polsce. Na jednym z międzynarodowych portali randkowych mężczyzna poznał mieszkankę Filipin. Była od niego dwadzieścia parę lat młodsza, a on sam był już po 50-tce. Rozmawiali, a po paru tygodniach przyleciał do niej na Filipiny.
Układało się między nimi bardzo dobrze, dlatego Andrzej szybko zdecydował się kupić dom i osiedlić się z dziewczyną na wyspie. Tutejsze prawo zabrania jednak sprzedaży ziemi obcokrajowcom, dlatego dom z działką był w całości zapisany na dziewczynę. Sielanka trwała trzy miesiące.
Zbyt tłusta zupa
Któregoś razu polsko-filipińska para wybrała się na kolację do japońskiej restauracji. W raporcie policyjnym, do którego udało się dotrzeć, napisano, że pan Andrzej złożył reklamację, bo zupa którą zamówił była za tłusta. Zdenerwowany właściciel restauracji miał inne zdanie na ten temat, czemu dał wyraz uderzając swojego gościa młotkiem w twarz.
Ciosów było tak dużo, że doszło do uszkodzenia mózgu. Mężczyzna trafił do szpitala. Właściciel restauracji został zawieziony na komendę, ale zwolniono go po przesłuchaniu. Był osobą, która miała dość duże wpływy w mieście. Jakakolwiek próba wymierzenia sprawiedliwości mogłaby być niebezpieczna.
Siostra pana Andrzeja chciała przylecieć na Filipiny ze swoim ojcem i kuzynką, która byłaby ich tłumaczem. Wydawało im się, że dzięki przyjazdowi będą w stanie dochodzić sprawiedliwości. Chcieli wziąć kredyt, bo nie było ich stać, by przylecieć na Filipiny i wyjaśniać sprawę. Polak, do którego dodzwoniła się Basia odradzał przyjazd na Filipiny. Udało mu się natomiast znaleźć polskiego księdza mieszkającego w regionie Mindanao, który miał dalej zająć się sprawą. Okoliczności śmierci Polaka są bardzo niejasne i nie wiadomo, jak sprawa potoczyła się dalej.
Przypadek, jakich wiele
Podobnych przypadków jest wiele. Pracownica brytyjskiej ambasady na Filipinach mówi, że zgłoszono do nich już kilka takich historii, ale na ogół nie są one aż tak drastyczne i kończą się na wyłudzeniu pieniędzy od białych. Najczęściej, gdy Brytyjczyk przyjeżdża na Filipiny i znajduje sobie młodą Filipinkę, daje się mu do zrozumienia, że jego życiu grozi jakieś niebezpieczeństwo i sam opuszcza kraj.
Wyłudzanie pieniędzy od białych odbywa się bardzo często za pośrednictwem internetu. Filipinki rozkochują w sobie podstarzałych mężczyzn szukających szczęścia na portalach randkowych, a ci później przysyłają im pieniądze. W swej naiwności nie dostrzegają zupełnie, że od początku są oszukiwani. Rozmawiają z dziewczynami przez Skype, te proszą ich o pieniądze na pilne potrzeby, jak choćby leki dla matki czy brata, a biali są szczęśliwi. Nie dość, że poznali fajną dziewczyną, to jeszcze mogą pomóc komuś w potrzebie na drugim końcu świata...
Najczęściej dziewczyna nie działa sama. Ma chłopaka, który przez cały czas z nią współpracuje. Razem ustalają plan i strategię wyłudzenia pieniędzy od białych. W przypadku Andrzeja, Filipinka nie wydała ani jednego peso na próbę ratowania swojego "partnera", pomimo że miała przecież dom. I ma go nadal.