Tydzień temu pisałem, że cuda się zdarzają, a rezygnacja ze złych pomysłów legislacyjnych to dowód rozsądku, a nie słabości rządzących. I oto w ostatnią środę posłowie postanowili odrzucić projekt zmian w Prawie farmaceutycznym, o którym miałem okazję pisać na blogu przed paroma tygodniami. Nie będzie zatem zakazu posiadania aptek przez osoby niebędące farmaceutami. Krok w tył potrzebny jest także w przypadku innego budzącego kontrowersje projektu, czyli nowej ustawy o biegłych rewidentach.
Materia to – przynajmniej dla laika – dosyć skomplikowana, więc przybliżmy, o co dokładnie chodzi. Polska już pół roku opóźnia się z wdrożeniem unijnej dyrektywy dotyczącej biegłych rewidentów, która ma zagwarantować większą przejrzystość i konkurencyjność na rynku firm audytowych. Niestety, nader częstą praktyką jest powoływanie się na unijne przepisy przy forsowaniu własnych pomysłów. W projekcie znalazły się zatem zapisy, które – w ocenie części ekspertów, m.in. z Pracodawców RP – są wręcz sprzeczne z duchem wspomnianej dyrektywy.
Założenia projektu ustawy opublikowano jeszcze w sierpniu 2015 r., a w listopadzie roku ubiegłego powstał sam projekt. Był on kompromisem uzgodnionym między Ministerstwem Finansów i środowiskiem audytorów. Kompromis jak to kompromis – nie zadowala nikogo, ale wszystkim pomaga wyjść z twarzą. I nie byłoby o czym pisać, gdyby nie fakt, że swoje zmiany do aktu wprowadził Komitet Stały przy Radzie Ministrów. Skrócono m.in. maksymalny okres współpracy firmy audytorskiej z jednym klientem z 10 do 5 lat, co daje najkrótszy cykl obowiązkowej rotacji w całej UE.
Rotacja to z jednej strony pomysł rozsądny, zmniejsza bowiem możliwość zbudowania niedobrej symbiozy między kontrolującym a kontrolowanym. Symbiozy szkodliwej dla przejrzystości rynku kapitałowego. Z drugiej – od razu pojawia się pytanie, dlaczego w takim razie nie wprowadzić obowiązkowej rotacji np. dla kancelarii prawnych? Dziesięcioletni okres współpracy wydaje się więc dobrym rozwiązaniem. Inna zmiana to wprowadzenie obowiązkowego tzw. badania łącznego, kiedy dwóch audytorów ma równocześnie badać finanse spółki. Takie rozwiązanie funkcjonuje obecnie jedynie we Francji – i pojawiają się głosy, że bardzo za nim lobbuje jedna z francuskich firm, aktywna także nad Wisłą. Trzeci budzący wątpliwości zapis to zakaz świadczenia przez firmy audytorskie usług podatkowych dla klienta, którego sprawozdania finansowe dana firma bada. Wygląda on jak ograniczenie rynku na rzecz innych podmiotów.
Gdy nie wiadomo o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze. Rynek usług audytorskich i podatkowych to łakomy kąsek. Nie tyle kawałek tortu, co wielki tort. Nic dziwnego, że chrapkę na niego ma wiele firm. Jednak pod hasłem walki z dominacją wielkich, międzynarodowych firm nie powinno się wprowadzać rozwiązań, które ograniczają przedsiębiorcom swobodę w wyborze partnera w niezwykle newralgicznej dziedzinie. Czy ktoś z nas chciałby, by ustawodawca narzucał mu, z jaką kancelarią prawną ma współpracować albo z opieki jakiego lekarza korzystać?
Sejm to nie miejsce, w którym rządowe projekty uchwala się niejako automatycznie, ale forum do dyskusji. Presja czasu (jak pisałem na wstępie, minął już termin wdrożenia unijnej dyrektywy) nie jest żadnym argumentem za forsowaniem szkodliwych rozwiązań. Cudu tu nie potrzeba – wystarczy rzeczowa dyskusja na forum sejmowych komisji i wsłuchanie się w głos przedsiębiorców, ekspertów i finansistów. Udało się w przypadku aptek, może uda się i w przypadku audytorów.