Miniony rok żegnaliśmy z mieszanymi odczuciami, jeśli chodzi o wskaźniki gospodarcze. Przypomnę, że nastąpiła korekta obniżająca prognozy wzrostu gospodarczego, odnotowano również spadek inwestycji, a koniunktura w przemyśle też nie zachwycała. Na szczęście miniony kwartał był już dużo bardziej optymistyczny. Jak widać, związki zawodowe uważnie śledzą rynkowe wskaźniki i są w ich interpretacji bardziej entuzjastyczne od polityków, czego dowodem jest zamieszanie wokół podwyżek w Biedronce.
Sieci handlowe w 2017 roku podniosły płace swoim pracownikom. Laureat (dodam z przyjemnością, że wielokrotny) godła „Teraz Polska”, Lidl, podniósł wynagrodzenia z początkiem marca. Więcej zarabiają również załogi Kauflandu i Tesco. Rzecz jasna, że w tym gronie nie mogło zabraknąć największej z sieci spożywczych, czyli Biedronki.
Biedronka od lat chwaliła się regularnymi podwyżkami płac i tym, że płaca minimalna w tej sieci znacząco przewyższa minimum ustawowe. Podkreślano również, że wszystkie ruchy płacowe są uzgadniane ze związkami zawodowymi w drodze dialogu. I przez lata to funkcjonowało nieźle, ale ostatnio coś w tej dobrze funkcjonującej maszynie się zacięło.
Minimalna płaca biedronkowego kasjera została podniesiona; więcej zarobią także osoby z minimum rocznym stażem pracy. Wszyscy powinni być zadowoleni – niestety, związkowi przywódcy nie są. Co ciekawe, ich protest budzi związanie wysokości wynagrodzenia z aktywnością i frekwencją pracownika. Czyli coś, co na zdrowy rozsądek jest oczywistą oczywistością. Im więcej pracujesz, tym więcej możesz zarobić. Ba, możesz też szybko awansować, wszak olbrzymia większość stanowisk kierowniczych w strukturze sieci jest obsadzana w drodze awansu wewnętrznego.
W czasach Polski Ludowej funkcjonowało powiedzenie, że czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy. Nie jest to dobry wzorzec dla wolnego rynku. Nie ma niczego nagannego w fakcie, że pracownik, który mniej przebywa na zwolnieniach, zarabia więcej. Co oczywiście nie oznacza, że pracownik korzystający z różnego rodzaju urlopów ma być pozostawiany samemu sobie – ale nie jest to akurat omawiany przypadek. Związek zawodowy narzeka również, że pracodawca zlikwidował obligatoryjny wzrost płacy dla osób, które przepracowały w firmie 5 i 10 lat. Czy oznacza to, że doświadczeni pracownicy o podwyżkach mogą zapomnieć? Ponownie – nie. Ale jednak pracodawca ma prawo kształtować wynagrodzenia w zależności od kwalifikacji i oceny pracy zatrudnionego.
Dobra koniunktura, rekordowo niskie bezrobocie i program „Rodzina 500 +” zwiększyły apetyty Polaków. I bardzo dobrze – to sytuacja na rynku wpływa na poziom płac. Rozdzielmy jednak kwestię wysokości wynagrodzeń od mechanizmów ich kształtowania. Nie można wymagać od pracodawcy, by stosował urawniłowkę i zrezygnował z czynników motywacyjnych. Duży może więcej – mówi się z przekąsem, komentując praktyki rynkowych gigantów. Owszem, ale i więcej może dobry pracownik – zarobić i wymagać. Szczególnie w czasie, kiedy to częściej praca szuka człowieka, niż człowiek pracy.