Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że groźba blackoutu należy do sfery fantastyki. Przecież nieprzerwanie trwa postęp, technologie rozwijają się z prędkością światła i na każde wyzwanie współczesności da się błyskawicznie znaleźć odpowiedź. A jednak niedobory mocy w Polsce stały się faktem. Dlatego projekt ustawy o rynku mocy, który lada dzień trafi do Sejmu, raczej łączy, niż dzieli ekspertów – co w dzisiejszych czasach już samo w sobie warte jest odnotowania.
Pamiętamy zapewne lato 2015 r., kiedy to – podczas gorących i suchych dni – groźba blackoutu stała się wyjątkowo realna. Zdaniem ekspertów receptą jest rozwiązanie systemowe, czyli stworzenie tzw. rynku mocy. Przecież nie chcemy powrotu do znanych z czasów realnego socjalizmu „czasowych przerw w dostawach energii”. A odnawialne źródła energii? Otóż z tym jest problem…
Prawda, że rozwój OZE przyniósł wiele pozytywnych skutków, począwszy od zwiększenia świadomości ekologicznej szarego obywatela, a na realnym zmniejszeniu emisji szkodliwych substancji skończywszy. Z całym jednak szacunkiem dla postulatów tych, którzy widzieliby polską energetykę opartą o źródła odnawialne – w naszych warunkach oparcie energetyki o OZE to utopia. A lansowanie takiej idei przynieść może zdecydowanie więcej szkody niż pożytku. Wytwarzanie energii ze źródeł ładnie nazywanych niesterowalnymi (jak słońce lub wiatr) obarczone jest potężną dawką niestabilności, zależy bowiem od warunków atmosferycznych. Nie wspominając o tym, że pozyskanej w ten sposób energii nie można magazynować.
Kluczem są zatem konwencjonalne źródła energii, w tym rzekomo skazana na wymarcie energetyka węglowa. To nie tylko moja sarkastyczna uwaga: fakty są takie, że rozwój OZE doprowadził do ograniczenia produkcji energii z konwencjonalnych źródeł. Żeby zażegnać groźbę blackoutu, niezbędne są potężne i kosztowne inwestycje. Nowe przepisy mają to ułatwić, m.in. zachęcając wytwórców wynagrodzeniem już za samą gotowość do dostarczania energii. Oczywiście byłoby to związane z obowiązkiem jej fizycznego dostarczenia wówczas, gdy będzie taka potrzeba. Środki na inwestycje będą pochodzić z opłaty mocowej, wydzielonej z rachunków za energię elektryczną. Istotne, że ta opłata nie spowoduje podwyżek rachunków za prąd.
Rynek mocy ma ruszyć za cztery lata. Polska dołączy wówczas do grupy takich państw, jak USA czy Francja. Miejmy nadzieję, że przepisy przejdą przez Sejm szybko i przy naprawdę konstruktywnej, merytorycznej dyskusji. Jest na to szansa, bowiem o potrzebie stworzenia rynku mocy mówią specjaliści, nie tylko politycy. I to specjaliści wysokiej klasy, jak chociażby Janusz Steinhoff. Trzymajmy zatem kciuki, by wszystko się udało – bez zbędnych politycznych waśni.