Telewizja publiczna ma szczęście. Na nagłośnienie nowych produkcji przeznacza się częstokroć grube miliony, dodatkowo specjalnie kreuje się je jako „kontrowersyjne” (wiadomo, nic tak nie przyciąga widza jak kontrowersje) – ale tym razem Telewizji Polskiej niespodziewanie pomogli wolontariusze. Ci zwłaszcza, którzy do przesady krytykowali telenowelę „Korona Królów”. Osiągnięta oglądalność, która ustabilizowała się – wg danych TVP – na poziomie 2,6 mln widzów, to sukces. Sukces, który oczywiście rodzi pytania o równowagę między misją a komercją w publicznych mediach.
Nie mam zamiaru oceniać merytorycznie telenoweli, zwłaszcza, że niejeden publicysta poczuł się w nowym roku specjalistą od średniowiecza i recenzował „Koronę” z zacięciem godnym profesora mediewisty. Fakty są takie, że nowa produkcja przyciągnęła przed ekrany rzeszę widzów. A skoro ludzie „Koronę Królów” oglądają, to należy domniemywać, że po prostu im się podoba.
Temperatura dyskusji o „Koronie Królów” początkowo była wysoka. Obie strony, zarówno krytycy, jak i apologeci, wytoczyli armaty takiego kalibru, jakby chodziło co najmniej o produkcję na miarę nowej ekranizacji „Trylogii”. Tymczasem za nami dwa tygodnie emisji telenoweli, emocje nieco opadły, zatem można pokusić się o kilka uwag. „Korona Królów” nie jest wielką produkcją historyczną. I taką po prostu nie będzie. Nie jest to nawet serial. To telenowela, która z definicji nie zawiera wielkich i kosztownych scen batalistycznych i nie jest realizowana z hollywoodzkim rozmachem.
Żeby być obiektywnym, część obrońców „Korony” też odpłynęła hen, w chmury. Bo jak inaczej nazwać twierdzenie, że jeżeli komuś produkcja TVP się nie podoba, to jest on wyznawcą pedagogiki wstydu i wrogiem dumy z polskiej historii. Absurd przypinania łatek ludziom na podstawie tego, czy chcą oglądać telenowelę, jest oczywisty. I finalnie szkodliwy.
W gorącej debacie zabrakło mi jednak najważniejszego wątku: jak się ma „Korona” do misji TVP. A moim zdaniem należycie się w nią wpisuje. Telenowela nie jest podręcznikiem historii i śmieszne jest ocenianie detali filmu z tej perspektywy. Ma zainteresować polską przeszłością, skłonić do tego, by sięgnąć po książkę o tamtej epoce albo co najmniej zajrzeć do Internetu. I to się dzieje, bo wg danych Google’a, wyraźnie wzrosło wyszukiwanie informacji poświęconych Władysławowi Łokietkowi i Kazimierzowi Wielkiemu. Szkoda, że nie mamy tła porównawczego dla „Korony Królów” – byłoby świetnie, gdyby również telewizje komercyjne pokusiły się o telenowele z polskiej historii i przeszłości. Wszystkim wyszłoby to na dobre.
Przełom roku dla Telewizji Polskiej był bardzo udany, zważywszy na oglądalność Sylwestra z Dwójką i „Korony”. Oczywiście, oglądalność nie wyklucza dyskusji na temat jakości produkcji. Jednak nie może to być dyskusja naznaczona politycznie czy ograniczająca się do złośliwości. Zarówno twórcy, jak i aktorzy „Korony Królów” zasługują na to, by ich wysiłek był oceniany rzetelnie. Na hejt na pewno nie zasłużyli.